12 marca 2021

ZEW - Włóczykij woła do lasu!

Rumski Włóczykij przez dłuższy czas kojarzył mi się głównie z wiosenną i jesienną edycją marszy na orientację, nazwanych tak jak stowarzyszenie - na cześć popularnej wśród miłośników pieszej turystyki postaci z Muminków. Ale jako prawdziwi entuzjaści (czy raczej entuzjastki), organizatorki tych marszy nie poprestały na nich: już wcześniej, jako nauczycielki, organizowały dla uczniów rajdy turystyczne, a potem dodawały kolejne pozycje w kalendarzu InO. Najpierw rozpowszechniały ideę InO budując trasy na majowy tydzień InO (m. in. w 2016r., o czym pisałem tutaj), a od 2019. postanowiły zaczynać rok z przytupem, prezentując ZEW, czyli Zimową Eskapadę Włóczykija. Chyba stało się to poważną tradycją, bo choć w ubiegłym roku odwołały oba MnO z powodu epidemii koronawirusa, to trzeci ZEW odbył się zgodnie z planem szóstego stycznia 2021r.

ZEW - Pieleszewo-Rumia

Pierwsza edycja miała miejsce szóstego stycznia 2019r. Do wyboru - podobnie jak w kolejnych sezonach - były trzy trasy, różniące się między sobą po pierwsze długością, a po drugie charakterem mapy. Mapa dla najkrótszej, pięciokilometrowej, przeznaczonej dla osób niedoświadczonych i rodzin z dziećmi, nie miała poważniejszych udziwnień. Jej start był w Rumi. Zespoły na dłuższych trasach startowały spod nieczynnego szlabanu przy przystanku SKM w Redzie-Pieleszewie. Uczestnicy na średniej długości (dziesięć kilometró) mieli nawigacyjnie zadanie najtrudniejsze - mapa co prawda była typowa dla BnO, czyli raczej dokładna, ale została wycięta w łańcuch gwiazdek (a nie wszystkie były na miejscach). Można powiedzieć, że był to poziom trudności odpowiadający z grubsza marszowej kategorii TO. Z kolei trasa najdłuższa (piętnaście kilometrów), czyli ta, którą wtedy wybrałem, nakreślona została na typowej mapie topograficznej (jak archiwalne skany dostępne na geoportalu czy typowe mapy marszów długodystansowych, jak choćby Manewry SKPT), z niewielkimi modyfikacjami (fragment mapy lidarowej i dwa fragmenty ortofotomapy). Trasa była ciekawa i niby łatwa, ale jak zwykle na znanym terenie byłem zbyt pewny siebie i w dwóch miejscach musiałem dokonać zmiany zapisu. Te dwie drobne pomyłki wystarczyły, żeby wylądować w wynikach poza pierwszą dziesiątką.

Organizacja marszu stała tradycyjnie na wysokim poziomie, a do tego na mecie, w szkole, czekał na uczestników bufet - pyszne zupy i słodycze.

ZEW sezon 2 - Rumia/Gdynia

W 2020r. start Eskapady nie był tak bardzo oddalony od mety (choć też nie były one tuż obok siebie). Meta ponownie była w szkole, razem ze wspaniałym bufetem. Start - tym razem wszystkich tras - był przy wejściu do lasu nieco ponad karczmą Zochlina, a punkty kontrolne rozmieszczone na wzgórzach pomiędzy Rumią, Gdynią i Łężycami. Była to jedna z serii InO w tej okolicy, w jakich startowej tamtej zimy - pomiędzy listopadowym XIII MnO Włóczykij a lutowym Śniegołazikiem. Charakter tras był podobny: piętnaście kilometrów z niewielkimi modyfikacjami (mapa w stylu BnO łączona z topograficzną), dziesięć kilometrów zbliżone do TO/TU (mapa w formie łańcucha lampek choinkowych) i pięć kilometrów bez niespodzianek.

Tym razem nie poszedłem na długą trasę, ani na średnią, a na najkrótszą. Powodem był drugi członek mojego zespołu - mój syn, którego zdjęcie z tego marszu pojawiło się na fanpage'u. Miał wtedy trzy i pół roku, i był to jego drugi start w marszu na orientację. Szło mu całkiem nieźle, ale tempo marszu tak wtedy, jak i teraz ma niewysokie. Punktów szukał chętnie, ale też się męczył, i pewną część trasy niosłem go na barana. Koniec końców trasę przeszliśmy bezbłędnie, ale w podstawowym limicie czasu się nie zmieściliśmy. I tak jak na taki wiek uważam, że poszło nieźle.

ZEW sezon trzeci - Kąpino

Tegoroczna Zimowa Eskapada Włóczykija różniła się od poprzednich z powodu koronawirusa, który zresztą nadal nie odpuszcza. Zmieniło się miejsce (parking koło leśniczówki w Kąpinie), zmieniły się nieco warunki startu i mety (mapy wydawane z samochodów i bufet w formie zup w słoiku wydawanych do domu - niezmiennie przepysznych), zmienił się też sposób potwierdzania punktów kontrolnych (bez kredek, aby uniknąć jak nawięcej możliwości transfer wirusa). Nie zmieniły się trasy do wyboru, poza tym, że inspirowane były przypadającym 6 stycznia - obok uroczystości Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli - Dniem Filatelisty i miały sporo motywów opartych o kształt pocztowego znaczka.

Znów wybrałem trasę pięciokilometrową, ale tym razem oprócz czteroipółletniego Wojtka towarzyszyła mi żona. Nie obyło się bez przygód - m. in. zapomniałem zabrać buty leśne, w których nie chciałem prowadzić auta, przez co nieco opóźnił się nasz start (chociaż Kamila z Wojtkiem próbowały w międzyczasie znaleźć jeden punkt, idąc w stronę przeciwną do właściwej...). Oprócz poszukiwania lampionów (i unikania zmyłek w postaci punktów stowarzyszonych) niespodzianką była pozostawiona przez leśne drapieżniki noga sarny lub innego kopytnego. Udało się też ominąć większość bagienek i mokradeł, tylko na jednym skrócie przez leśną przecinkę wpadłem po kolana, mając Wojtka na rękach. W przeciwieństwie do poprzedniego roku udało nam się zmieścić w czasie, ale ponieważ drugą połowę trasy musieliśmy nieco nadrabiać, to i czujność była mniejsza - jednego stowarzysza nie udało się ominąć. Mimo to udało nam się trafić na najniższy stopień podium! Teraz pozostaje czekać na przyszły rok, żeby w końcu wygrać.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz