13 października 2020

Ścieżki i chaszcze trzynastego Włóczykija


ImprezaXIII Marsze na Orientację InO Włóczykij Jesień 2019
Organizator SKKT Włóczykij Rumia, SP7 w Rumi
Data 16/17 listopada 2019r.
Miejsce Rumia Zagórze
Trasa TU - trzy etapy
Budowniczy Waldemar Jankowski (E1)
Justyna Kuźba (E2)
Kornelia Nowicka-Bielecka, Iwona Gniewkowska, Alicja Bielecka (E3)
Minuta startowa 9:28 (E1); 12:00 (E2); 17:54 (E3)
Pogoda Rano trochę chłodno, potem nieco cieplej. Momentami wiaterek. Trochę chmur. Na trasie nocnej pogodnie, dobry widok na gwiazdy, a także na Księżyc, kiedy już wzeszedł.

...

To była już trzynasta edycja rumskiego Włóczykija (dla mnie siódma). Tym razem miała rangę ogólnopolską. Koszt udziału był znacząco wyższy, niż do tej pory, ale myślę, że ilość pracy potrzebnej na zorganizowanie i przeprowadzenie imprezy na taką skalę w pełni to usprawiedliwia. Cztery wieloetapowe kategorie (TP/TD - dwa etapy dzienne, TT/TM, TJ/TU oraz TZ po dwa etapy dzienne i jeden nocny), do tego trasa towarzysząca (TX), weryfikacja książeczek i punktów do odznak, obiad i dodatkowe wyżywienie, pakiety startowe, wymyślenie i zaplanowanie tras, rozstawienie lampionów, sprawdzenie kart, a potem jeszcze posprzątanie tego wszystkiego... Szacunek dla organizatorów, naprawdę.
Co ciekawe, start pierwszego etapu nie był podany - uczestnicy zostali na niego zawiezieni autobusem ze szkoły. Moja Żona śmiała się, że nie dość, że wywożą mnie nie wiadomo gdzie do lasu, to jeszcze za to płacę. Ale okazało się to nie być bardzo daleko, bo do Łężyc.


Etap 1: Alfabet Morse'a

W Łężycach start mapy rozdawano w stadninie koni, ale na właściwy start - ten zaznaczony na mapie - trzeba było kawałek przejść. Mapa miała postać kilku głównych dróg z nałożonymi kropkami i kreskami kodu Morse'a. Treść tych kropek i kresek - ograniczona do rzeźby terenu i częściowo terenu - była umieszczona poniżej w formie hasła w tym kodzie i należało dopasować ją do odpowiednich miejsc na mapie. Odgadnięcie hasła było dodatkowym zadaniem. Spora część z tych dróg była poprowadzona znanym mi skądinąd czarnym szlakiem Zagórskiej Strugi.
Kółko A z punktem 2 nie było specjalnie trudne. W sumie było tak łatwe, że myślałem, że dałem się nabrać - nie raz miałem problem z pierwszymi znalezionymi punktami. Zawartość prostokąta B ustaliłem na podstawie PK11, zawieszonego nad dziurą na zboczu wzgórza. W przypadku C wskazówką był kolejny punkt z dołkiem na zboczu, ale pewność uzyskałem dopiero przy następnym (PK4) pomiędzy dwoma małymi wzgórkami.
Kółko D nie zostawiło wątpliwości dzięki sporemu ciągowi dołków wzdłuż zbocza. Przy E trochę się zastanawiałem, ale wybór nie był duży - zostały już tylko dwa prostokąty do wyboru, a tu pasowały punkty 15, 14 i 13. Za to ostatnie kółko okazało się bardzo czasochłonne. Nieco większa odległość od głównych dróg powodowała pewne problemy z namierzaniem - nieustannie trafiałem na spory gąszcz, dopiero po kilku próbach właściwy punkt znalazłem nieco na północ od niego, w kolejnym dołku.
Ostatni prostokąt to była właściwie formalność. Ale po wzięciu ostatniego punktu (PK7) byłem tak zadowolony z przejścia trasy zamiast na metę poszedłem od razu na start następnego etapu - był zresztą od razu widoczny ze zbocza, którym schodziłem w dolinę Zagórskiej Strugi.


Etap 2: Zakolami między głazami

Drugi etap był zaplanowany nieco inaczej. Jego głównym motywem były głazy nad Zagórską Strugą. Mapa miała kształt płynącej zakolami rzeczki, nad którą stały cztery kamienie. Treść mapy była ograniczona do obrysu strugi i skał. Zakola miały w zasadzie pełną treść, natomiast dwa z kamieni zawierały wycinki z lidaru, a jeden był podzielony na część z drożnią i część z rzeźbą terenu. Całość mogłaby wydawać się nawet łatwa, gdyby nie to, że w planie mapy były tylko głazy oraz początek i koniec "rzeczki". Pozostałe fragmenty były rozrzucone po całej mapie, mogąc przy tym być też obrócone.
PK1 był w miarę łatwy do odkrycia dzięki temu, że leżał na pierwszym głazie, połączonym ze startowym zakolem. Potem zaczęły się schody. Zrozumienie zasad ułożenia mapy, a przede wszystkim odkrycie, że fragmenty rzeczki mogą pokrywać się ze skałami, zajęło dobrą chwilę, tym bardziej, że swoim zwyczajem analizowałem to cały czas idąc. Z drugiej strony, może tak i było lepiej: mogłem porównywać teren z kawałkami układanki, a nie tylko kombinować na sucho.
Potem, kiedy już rozumiałem sens mapy i znalazłem PK10 i PK9, było już łatwiej i mogłem stopniowo dopasowywać kolejne zakola. Przy zakolu z PK12 nakładającym się na lidarowy głaz z PK2 miałem pewne niewielkie wątpliwości, ale w sumie łatwo dopasowałem rzeźbę i minąłem lampion-stowarzysz oraz debatującą przy nim konkurencję. Kolejny - PK7 - wymagał wspięcia się na grzbiet wzgórza po zejściu w dolinę (którą chętnie bym ominął, gdyby mapa obejmowała większy obszar...). Tutaj szukałem punktu przy głazie i go znalazłem, choć obszedłem całą górkę, bo nie do końca pasował mi do rzeźby i odległości.
Kolejne cztery punkty kontrolne (8, 11, 4 i 3) wziąłem właściwie z marszu - odpowiadające im zakola nie były obrócone, a tylko przesunięte, a drugie w dodatku nakładało się z przedostatnim głazem. Za to znalezienie na ostatnim głazie PK5 było już bardziej wymagające - odległość była już większa, a dopasowanie lidaru do poziomic i układu ścieżek z przedostatniego zakola też nie było tak łatwe, jak przy skale z PK2. W poszukiwaniu trzynastki też się nakrążyłem i niewiele brakowało, abym spisał stowarzysza powieszonego nieco niżej od właściwego lampionu. W porównianiu z tymi dwoma ostatni punkt kontrolny tego etapu był właściwie formalnością.
Na mecie tego etapu po oddaniu karty startowej dostałem też dodatkową mini-mapkę z trasą prowadzącą do szkoły - kolejny interesujący pomysł na urozmaicenie.
Drugi etap należy też docenić za znalezienie tak wielu głazów narzutowych, przy których znajdowały się punkty. Morenowy krajobraz mógł to ułatwiać, ale osobiście chyba nie spodziewałbym się ich aż tylu, a dzięki temu pomysł trasy i mapa zyskały dodatkowej spójności z terenem.


Etap 3: Kiedy skończy się pełnia...

Trzeci etap był etapem nocnym. Autorki tras i map nawiązały w nim do okrągłej, pięćdziesiątej rocznicy pierwszego amerykańskiego lądowania na naszym naturalnym satelicie. Mapy na wszystkich poziomach trudności miały kształt tarczy Księżyca, choć oczywiście z pewnymi modyfikacjami. Na TU mapa była pomyślana chyba najciekawiej: składała się nie tylko z kartki papieru, ale i z obrotowej tarczy. Podstawowa mapa zawierała ważniejsze drogi oraz część obiektów terenowych. Na nałożonej na nią przezroczystej tarczy znalazło się pięć "kraterów" z warstwicami oraz trochę innych fragmentów rzeźby. Co ciekawe, kratery odpowiadają faktycznie istniejącym obiektom na Księżycu, a baza wojskowa w centrum mapy została opisana jako lunarne "Morze Spokoju", na którym lądowali Armstrong i Aldrin.
Po niekoniecznie łatwym, acz udanym odnalezieniu startu pierwszą trudnością było dopasowanie ustawienia tarczy do mapy podkładowej. Trzeba się było nieźle przyglądać, bo punktów wspólnych było niewiele. Dla mnie podstawową wskazówką był fragmnt wąwozu na kraterze Mendelejew pokrywający się z północnym wylotem takiej formy terenu wzdłuż drogi pomiędzy cmentarzem a PK2, ale wędrując w poszukiwaniu lampionów można było znaleźć też inne podpowiedzi, jak granica kultur nakładająca się na PK5, czy pasująca rzeźba na poszczególnych kraterach.
Po dopasowaniu można już było szukać punktów kontrolnych. Zdecydowałem się zacząć od L na kraterze Ashbrock dla potwierdzenia dopasowania tarczy do mapy, a potem okrążyć Morze Spokoju zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Zadowolony z wyników etapów dziennych, teraz też większość punktów sprawdzałem. Nie wszystkie były łatwe i przy niektórych musiałem trochę krążyć. Niezbyt częsta na krótkodystansowych InO Linia Obowiązkowego przejścia też wymagała trochę wysiłku, choć raczej ze względu na pofalowany teren, niż nawiegację. Najwięcej trudności miałem z punktem F na Ptolemeuszu - zdecydowałem się na dojście na azymut od skrzyżowania z PK4, szacując odległość w przybliżeniu i kierując się raczej rzeźbą terenu. Jedyny błąd popełniłem jednak wcześniej, przy pozornie łatwym PK3, gdzie wziąłem stowarzysza, nie widząc prawidłowego lampionu. Był to zresztą jedyny mój stowarzysz na całej imprezie.
Dodatkowym walorem nocnego etapu były widoki z różnych wzgórz na nocną Rumię oraz wynurzający się na wschodzie Księżyc. Niestety, zdjęcia nie oddają atmosfery tego marszu...


Podsumowanie

Impreza tradycyjnie była świetnie zorganizowana, częściowo dzięki gościnności Szkoły Podstawowej nr 7. Nie zabrakło poczęstunku i obiadu po drugim etapie. A kiedy uczestnicy rozeszli się do domów (lub na nocleg w szkole, jeśli ktoś miał daleko), organizatorzy z poświęceniem sprawdzali ich karty startowe, w rekordowym czasie publikując wstępne wyniki na facebookowej stronie Włóczykija. Dzięki temu jadąc rano na rozdanie nagród już wiedziałem, że udało mi się wygrać w swojej kategorii, przechodząc dwa pierwsze etapy na czysto i popełniając jeden błąd na trzecim - nocnym.
Biorąc pod uwagę wieloetapowość tego Włóczykija, moje zainteresowanie wzbudził sposób podliczania klasyfikacji generalnej. Różnił się od punktacji typowej dla rozmaitych serii pucharowych (np. Pucharu Pomorza Gdańskiego, Pucharu DInO, Pucharu Gdakka), która ma bezpośredni związek ze stosowaną w wielu sportach (choćby sporty zimowe jak skoki narciarskie i motorowe jak Formuła 1). System ten bierze się z regulaminu InO z PTTK, gdzie jest określoy wzorem. Kiedyś widziałem takie wyniki, ale byłem pewien, że jeszcze nie brałem udziału w czymś takim. Ale po krótkim przeglądzie bloga odkryłem, że już pierwszy Włóczykij, w którym startowałem w 2015r., też był dwuetapowy i opierał klasyfikację na takim wzorze.
Tak czy inaczej, wygrana we wcale niełatwej InO na poziomie TU i zdobycie oryginalnego pucharu w formie ręcznie malowanego Złotego Włóczykija z pewnością napełniła mnie dumą!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz