28 września 2022

Droga do Białej (2): MnO Kaszub

Poprzednio opisałem okoliczności założenia bloga i w pewnym skrócie historię moich udziałów w InO, docierając do pandemicznego roku 2020. Na tym etapie miałem już pewne doświadczenie i kilka wygranych tras na łatwym i średnim poziomie trudności. Jednak mimo niejednokrotnego oceniania miejsc w terenie jako potencjalnych punktów kontrolnych i stowarzyszonych nie byłem jeszcze gotów do przeprowadzenia własnego InO.

Wspomniałem też o ludziach, których poznałem. Jestem w raczej introwertykiem i choć nie mam dużych problemów z kontaktem z ludźmi, to jednak poznawanie nowych osób nie jest dla mnie najłatwiejsze. Do dziś czasem się zastanawiam, jak zgadaliśmy się z Damianem podczas drogi powrotnej kolejką z Gdyni Orłowa do Wejherowa po Mikołajkowym Kompasie w 2014 roku. Może to kwestia jego większej otwartości, a może pewnego podobieństwa zainteresowań? Tak czy inaczej, zaprosił mnie na kwiecień do Leśniewa, na Rowerowy Rajd na Orientację, którego był głównym organizatorem. Wziąłem w nim udział i nawet zająłem trzecie miejsce na dłuższej trasie (dostałem ładny puchar). Zawsze zresztą chętnie wracałem na Damiana rajdy, o ile czas i okoliczności mi pozwalały. Niestety, już bez takich sukcesów. Poznałem za to kilka osób, które jeszcze nie raz spotykałem na różnych marszach, a z niektórymi również wspólnie startowałem (np. z Mikołajem, zajmując III miejsce na Krzaczorze na Młynkach i II miejsce na trasie Zielonej na XX Rajdzie z Kompasem w Wejherowie).

Był tam też Darek, ale poznałem go nieco później, możliwe, że na Darżlubie w Wejherowie. Kojarzyłem go jednak z widzenia, choćby Sukkuba na Działkach Leśnych. Niewiele razem startowaliśmy (pamiętam chyba tylko Tułacza w Szemudzie i ostatniego Włóczykija na Śmiechowie), ale przez moje starty na jego marszach, wspólne dojazdy na InO, czy w końcu wyjazd w Góry Łużyckie stopniowo stał się jednym z moich najbliższych przyjaciół.

Darek ma ode mnie większe doświadczenie w marszach na orientację. Dotyczy to zarówno startów, jak i organizacji. Wspólnie z gminnym OKSiTem, Klubem Kultury i sołtysem w Domatówku zorganizował dziewięć marszów; ja wziąłem udział w dwóch (za drugim razem zajmując miejsce na podium). Potem zaczął organizować MnO Kaszub, na początku też we współpracy z OKSiTem. Za pierwszym razem (w Sławutówku) startowałem z rodziną na trasie familijnej (to był pierwszy start Wojtka bez wózka - połowę trasy przebył "na barana" na zmianę na ramionach moich i Kamili). Po przejściu trasy pomagałem Darkowi podliczać część kart startowych.

Z drugiej edycji wypadłem z powodu choroby. A od trzeciej Darek zrezygnował z współpracy z gminą i zaczął organizować wszystko sam. No, prawie wszystko - bo to od trzeciego Kaszuba pomagam mu tworząc i administrując stronę marszekaszub.blogspot.com, czuwając nad procesem zapisów, czy obsługując start i metę.

III MnO Kaszub odbywał się w Mieroszynie. Była jesień 2020 roku, druga fala pandemii koronawirusa i związane z nią obostrzenia powodowały niepewność co do sensu organizacji imprezy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na to  z zachowaniem warunków sanitarnych (przynajmniej na tyle, na ile się dało).

Budowa strony internetowej

Przed marszem powstała też strona marszekaszub.blogspot.com. Podstawą jej tworzenia były regulaminy i komunikaty startowe wcześniejszych imprez Darka. W pewnym stopniu wzorowałem się też stronami innych organizatorów InO, z których część, podobnie jak ja, korzysta lub korzystała z Blogspota, inni z Wordpressa, a część z własnych stron i hostingów. W zasadzie było to trochę podobne do wcześniejszych moich prac nad blogiem, choć przy niektórych funkcjach musiałem trochę pogrzebać, bo nie zawsze od początku wszystko działało tak jak chciałem. Szukałem wtedy samouczków, żeby przypomnieć sobie komendy języka HTML, którego uczyłem się lata temu, jeszcze w czasach gimnazjum, albo żeby poznać jakieś nowsze sposoby uzyskania pożądanego efektu.

Trochę posiedziałem też nad formularzem zgłoszeniowym. Chciałem, żeby działał jak najlepiej, a także żeby pola do wypełnienia były jasne i zrozumiałe. Często się zresztą konsultowałem z Darkiem, żeby strona i formularz odpowiadały jego oczekiwaniom.

Mieroszyno - III MnO Kaszub

Impreza odbywała się w niedzielę 22 listopada 2020r. Mimo początkowo niemrawych zapisów, a także zimnej i deszczowej pogody ostatecznie zainteresowanie okazało się bardzo duże. Do wyboru były trasy Turystyczna, Trudna i Bardzo Trudna. Bazą był leśny parking na północ od Mieroszyna, a punkty były rozwieszone w lasach pomiędzy Mieroszynem, Tupadłami i Ostrowem, a także nad Czarną Wodą. Starty zaczęły się od dziewiątej rano, a ostatnie drużyny wróciły po czternastej. Trasy uczestnikom się podobały, choć co do niektórych punktów zgłaszano wątpliwości, a właściwie do jednego, pod linią energetyczną na zachodnim skraju Jastrzębiej Góry. Dla trasy Trudnej Darek oznaczył tam PK6, a dla Bardzo Trudnej tuż obok PK17. Podczas ściągania lampionów chodziliśmy z Darkiem i mierzyliśmy tam wszystkie możliwe odległości, dochodząc ostatecznie do wniosku, że wiszące tam trzy lampiony były nieznacznie przesunięte - choć wystarczająco, żeby uznać po dwa lampiony za prawidłowe na poszczególnych trasach. Nie był to poważny błąd i podobne zdarzają wielu budowniczym InO - sam pamiętam takie przesunięcia, z którymi miałem do czynienia jako uczestnik, ale i tak ta sytuacja siedziała z tyłu mojej głowy, kiedy wieszałem swoje lampiony na Białej.

Co nietypowe (choć pamiętam i takie InO), funkcję "gastronomiczną" w Mieroszynie pełniło nie ognisko, a grill. Nie jestem pewien, skąd ten pomysł - chyba chodziło o ograniczenia związane z covidem.

Jezioro Głodne (Warszkowo-Młyn) - IV MnO Kaszub

Darek nie czekał długo z następną edycją, bo tylko do lutego. Tym razem wszystko działo się wokół Jeziora Głodnego koło osady Warszkowo-Młyn w północno-zachodniej części Puszczy Darżlubskiej. Powróciliśmy do formuły z ogniskiem. Organizacyjnie wszystko poszło równie sprawnie jak poprzednio, choć pojawiły się również pewne uwagi do trasy Trudnej. Przede wszystkim chodziło o zbyt krótki limit czasu - żadnej drużynie nie udało się w nim zmieścić, choć oczywiście wielkość spóźnienia się wahała od kilkunastu minut do grubo ponad półtorej godziny. Same trasy jednak nie budziły zastrzeżeń, a były punkty, które wzbudzały dodatkowy entuzjazm.

Czechy - V MnO Kaszub

Tym razem przerwa była dłuższa, bo prawie roczna - piąty Kaszub odbył się ósmego dnia stycznia 2021r. Można by go uznać za otwarcie sezonu, gdyby nie wcześniejszy o dwa dni czwarty ZEW, był jednak pierwszą w tym roku imprezą zaliczaną do Pucharu Krótkodystansowych Imprez na Orientację. Trochę nas ta klasyfikacja zaskoczyła, okazało się jednak, że regulaminową granicą pomiędzy krótkim a długim dystansem jest piętnaście kilometrów, a najdłuższa trasa tej edycji miała dwanaście kilometrów długości w liniach prostych pomiędzy punktami.

Tym razem bazą był leśny parking niedaleko osady Czechy na północ od Domatowa, a więc znów w Puszczy Darżlubskiej. Znów była to edycja nocna, zbierająca pozytywne opinie, choć trasa BT (liczona do kategorii TZ w Pucharze) wyczerpała nawet wielu doświadczonych zawodników. I znowu wszystko poszło sprawnie, choć mgliście kojarzę jakieś drobne potknięcie z niedoborem map na TP.

Po kolejnej udanej "asyście" czułem już, że przyszedł czas, aby zorganizować swój marsz...

C.D.N.

24 września 2022

Wakacyjne wycieczki (3): Borowo - noc pod namiotem

Ostatnia z małych tegorocznych wakacyjnych wycieczek, którą chciałbym tu opisać, to weekendowy biwak nad Borowem. Pod namiot - jak i na kajak - chcieliśmy się wybrać przez całe wakacje. Można powiedzieć, że był to już ostatni dzwonek, bo pojechaliśmy na jedną noc w ostatnią sobotę sierpnia, a zaledwie kilka godzin po naszym powrocie w niedzielne popołudnie nastąpiło załamanie pogody po tygodniach trudnych do wytrzymania upałów - to była ostatnia tak ciepła noc tego lata.

Nie chcieliśmy nigdzie daleko jechać na pierwszy biwak Jeżyka i przez chwilę się zastanawialiśmy nad wyborem miejsca, głównie między Borowem a Wyspowem, choć inne nazwy też się przewinęły. Ostatecznie wybraliśmy Borowo - od paru lat jest to nasze ulubione jezioro. Czyste, z wygodnym parkingiem, i jeszcze kilka lat temu niezbyt oblegane. Z czasem jednak przyjeżdżało tam coraz więcej ludzi (zwłascza w okresie pandemii...), ale i tak to właśnie tam jeździliśmy najczęściej. Od zeszłego roku, kiedy Nadleśnictwo Gdańsk wydzierżawiło ten teren, zaszło tam jeszcze trochę zmian, ale o tym za chwilę.


Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem i po rozstawieniu namiotu tworzyliśmy z Wojtkiem budowle hydrotechniczne na plaży, trochę pływaliśmy, słowem, robiliśmy to, co zazwyczaj robi się nad wodą. Nasz namiot ma już swoje lata - używaliśmy go z Kamilą jeszcze przed ślubem - ale jest w całkiem nieżlym stanie, i choć w teorii jest dwuosobowy, to w trójkę z Wojtkiem mieściliśmy się bez problemu.

Kiedy zbliżał się zachód słońca, czas było przygotować kolację - ale do tego potrzebne było ognisko. Poszliśmy więc z Jeżykiem do lasu nazbierać trochę opału - modny temat ostatnio, a przynajmniej w czasie, kiedy tam byliśmy, dość świeżo po medialnych doniesieniach na temat ułatwień dla osób chętnych na chrust z polskich lasów. W bezpośredniej bliskości pola namiotowego wszystko było już właściwie wyzbierane i trochę musieliśmy pochodzić po wzgórzach otaczających jezioro, ale udało się znaleźć przyzwoite gałęzie nawet bliżej, niż myślałem - co było ważne, bo jedynym obuwiem, jakie mieliśmy, były sandały, raczej średnio nadające się na chaszczowanie w poszukiwaniu chrustu.


Z nazbieranym drewnem po uprzednim zapytaniu podczepiliśmy się do ogniska rozpalonego już na palenisku w pobliżu naszego naszego namiotu, gdzie obozowała trochę większa grupa rodzin z dziećmi. Upiekliśmy kiełbaski, zagryźliśmy bułkami i warzywami, nie zabrakło też słodyczy. Po kolacji - kiedy było już ciemno - dobrą chwilę leżeliśmy z Wojtkiem na brzegu plaży obserwując pojawiające się gwiazdy.

Wojtek poszedł spać do namiotu nieco szybciej, ale ja też jakoś długo nie leżałem - kiedy już prawie zasypiałem, stwierdziłem, że też pójdę się położyć pod materiałowym dachem. Noc minęła w sumie spokojnie, choć i Kamila, i ja co jakiś czas się budziliśmy. Muszę jednak powiedzieć, że wbrew temu co pamiętałem - że w namiocie tym jest strasznie ciepło i duszno - okazało się, że nie było tak źle - można powiedzieć, że w sam raz do spania.

W końcu rano wstałem na dobre i ubrałem się koło w pół do szóstej z zamiarem obserwacji wschodu słońca, który moja aplikacja meteorologiczna wskazała na 5.47 dla położenia Wejherowa. Wojtek też się obudził i poszedł ze mną. Trochę się zawiedliśmy - jezioro od właściwie każdej strony otoczone jest lasem rosnącym na wzgórzach, również od wchodu. W efekcie czekanie słońce pomiędzy drzewami dostrzegliśmy dopiero pół godziny po teoretycznym wschodzie.

Zrobiliśmy potem dwa czy trzy kursy w celu zebrania opału na ognisko dla zrobienia śniadania składającego się podobnie jak kolacja głónie z kiełbasek i świeżych warzyw z pieczywem. Rozpalenie ogniska za pomocą suchych igieł na popiołach ogniska z dnia poprzedniego okazało się łatwiejsze, niż się spodziewałem.

Po śniadaniu Wojtek większość czasu spędził na zabawie z synem sąsiadów z kampera obok nas, co obejmowało między innymi zbieranie skarbów w postaci kamyczków i muszelek. My też spędzaliśmy miło ten poranek.


W końcu jednak przyszedł czas na zebranie gratów i spakowanie namiotu. Po odniesieniu wszystkiego do auta popływaliśmy jeszcze kajakiem po jeziorze. Nie był to spływ w ścisłym sensie, ale jednak niecałą godzinę spędziliśmy na wodzie i nawet Wojtek, który w zeszłym roku nie był tak chętny do wiosłowania przy spływie Piaśnicą na Dębki, teraz wiosłował i to nawet dosyć sprawnie.

Kajaki sprowadzają nas do infrastruktury. Jak wspomniałem, od ubiegłego roku Borowo Pole Biwakowe dzierżawi teren od nadleśnictwa. Początkowo główną różnicą były opłaty za wcześniej darmowy parking. Z czasem jednak miejsce zaczęło się trochę rozwijać, zwłaszcza od wiosny tego roku. Oprócz pola namiotowego pojawiły się między innymi dwa tipi i domek na kołach. Jest możliwość zakupu drewna na ognisko (co nam się nie udało - bo akurat się skończyło...). Co jakiś czas ekipa prowadząca pole przygtowuje też jedzenie w wojskowych kotłach, jak choćby bigos czy grochówka. W weekend naszego biwaku mieliśmy okazję spróbować całkiem dobrego kapuśniaku.

No i to, co moim zdaniem jest największą zaletą, czyli sprzęt wodny - rowerki wodne, kajaki i deski SUP. Co prawda jezioro Borowo nie jest duże - jak wspomniałem, bez większego wysiłku można je opłynąć w mniej niż godzinę - ale zawsze można przyjemnie się trochę rozruszać na wodzie.

Jednak ten cały rozwój ma pewien drobny minus - jako introwertyk lubię miejsca ciche i odosobnione, a stosunkowo mała frekwencja przed laty na Borowie spowodowała, że również Kamila polubiła to jezioro. Teraz ludzi jest tam więcej, częściowo przez wspomniane atrakcje, i choć lubię to miejsce oraz prowadzących je ludzi, i chętnie będę tu wracał, to jednak trochę mi żal dawnego, Borowa. Pozostaje mieć nadzieję, że nie pójdzie to całkiem w stronę trudnego dla mnie do zniesienia tłoku na Bieszkowicach...



08 września 2022

Wakacyjne wycieczki (2): Kępa Redłowska

Następnego dnia po wycieczce do Pucka pojechaliśmy z Wojtkiem do Gdyni. Najpierw do Galerii Handlowej Riviera, do kina Helios na Niezgaszalnych ("Strażak nie biega, strażak chodzi, i to z głową!") i na obiad. A potem poszliśmy na wędrówkę.

Początkowy plan zakładał wizytę na kolibkowskiej wieży widokowej i brzegu Zatoki Gdańskiej w Orłowie, ale nie uwzględniał kina. Kiedy już film stał się początkiem programu wycieczki, zastanawiałem się nad opcją dojazdu autobusem na Wielki Kack i stamtąd przejście przez las, wieżę i kolibkowski park na orłowskie molo. Ostatecznie jednak, ponieważ Jeżykowi spodobał się park linowy w Pucku, uznałem, że zamiast tego możemy dojść do Orłowa plażą u podnóża klifu albo ścieżkami na Kępie Redłowskiej, zahaczając po drodze o park linowy, który kojarzyłem niedaleko południowego końca Bulwaru Nadmorskiego.


Oczywiście po drodze trzeba było jeszcze pobawić się na dostępnych placach zabaw, ze szczególnym uwzględnieniem skweru Sue Ryder. Niestety po dotarciu do parku linowego dowiedzieliśmy się, że za chwilę będzie tam wchodzić zorganizowana grupa i przez około półtorej godziny nie ma możliwości wejścia indywidualnego. Wojtek bardzo się zasmucił i dłuższą chwilę trwało, zanim się uspokoił. Nie bardzo nawet chciał iść "na bunkry", jak to określiłem, i niechętnie reagował na inne propozycje.