24 września 2022

Wakacyjne wycieczki (3): Borowo - noc pod namiotem

Ostatnia z małych tegorocznych wakacyjnych wycieczek, którą chciałbym tu opisać, to weekendowy biwak nad Borowem. Pod namiot - jak i na kajak - chcieliśmy się wybrać przez całe wakacje. Można powiedzieć, że był to już ostatni dzwonek, bo pojechaliśmy na jedną noc w ostatnią sobotę sierpnia, a zaledwie kilka godzin po naszym powrocie w niedzielne popołudnie nastąpiło załamanie pogody po tygodniach trudnych do wytrzymania upałów - to była ostatnia tak ciepła noc tego lata.

Nie chcieliśmy nigdzie daleko jechać na pierwszy biwak Jeżyka i przez chwilę się zastanawialiśmy nad wyborem miejsca, głównie między Borowem a Wyspowem, choć inne nazwy też się przewinęły. Ostatecznie wybraliśmy Borowo - od paru lat jest to nasze ulubione jezioro. Czyste, z wygodnym parkingiem, i jeszcze kilka lat temu niezbyt oblegane. Z czasem jednak przyjeżdżało tam coraz więcej ludzi (zwłascza w okresie pandemii...), ale i tak to właśnie tam jeździliśmy najczęściej. Od zeszłego roku, kiedy Nadleśnictwo Gdańsk wydzierżawiło ten teren, zaszło tam jeszcze trochę zmian, ale o tym za chwilę.


Na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem i po rozstawieniu namiotu tworzyliśmy z Wojtkiem budowle hydrotechniczne na plaży, trochę pływaliśmy, słowem, robiliśmy to, co zazwyczaj robi się nad wodą. Nasz namiot ma już swoje lata - używaliśmy go z Kamilą jeszcze przed ślubem - ale jest w całkiem nieżlym stanie, i choć w teorii jest dwuosobowy, to w trójkę z Wojtkiem mieściliśmy się bez problemu.

Kiedy zbliżał się zachód słońca, czas było przygotować kolację - ale do tego potrzebne było ognisko. Poszliśmy więc z Jeżykiem do lasu nazbierać trochę opału - modny temat ostatnio, a przynajmniej w czasie, kiedy tam byliśmy, dość świeżo po medialnych doniesieniach na temat ułatwień dla osób chętnych na chrust z polskich lasów. W bezpośredniej bliskości pola namiotowego wszystko było już właściwie wyzbierane i trochę musieliśmy pochodzić po wzgórzach otaczających jezioro, ale udało się znaleźć przyzwoite gałęzie nawet bliżej, niż myślałem - co było ważne, bo jedynym obuwiem, jakie mieliśmy, były sandały, raczej średnio nadające się na chaszczowanie w poszukiwaniu chrustu.


Z nazbieranym drewnem po uprzednim zapytaniu podczepiliśmy się do ogniska rozpalonego już na palenisku w pobliżu naszego naszego namiotu, gdzie obozowała trochę większa grupa rodzin z dziećmi. Upiekliśmy kiełbaski, zagryźliśmy bułkami i warzywami, nie zabrakło też słodyczy. Po kolacji - kiedy było już ciemno - dobrą chwilę leżeliśmy z Wojtkiem na brzegu plaży obserwując pojawiające się gwiazdy.

Wojtek poszedł spać do namiotu nieco szybciej, ale ja też jakoś długo nie leżałem - kiedy już prawie zasypiałem, stwierdziłem, że też pójdę się położyć pod materiałowym dachem. Noc minęła w sumie spokojnie, choć i Kamila, i ja co jakiś czas się budziliśmy. Muszę jednak powiedzieć, że wbrew temu co pamiętałem - że w namiocie tym jest strasznie ciepło i duszno - okazało się, że nie było tak źle - można powiedzieć, że w sam raz do spania.

W końcu rano wstałem na dobre i ubrałem się koło w pół do szóstej z zamiarem obserwacji wschodu słońca, który moja aplikacja meteorologiczna wskazała na 5.47 dla położenia Wejherowa. Wojtek też się obudził i poszedł ze mną. Trochę się zawiedliśmy - jezioro od właściwie każdej strony otoczone jest lasem rosnącym na wzgórzach, również od wchodu. W efekcie czekanie słońce pomiędzy drzewami dostrzegliśmy dopiero pół godziny po teoretycznym wschodzie.

Zrobiliśmy potem dwa czy trzy kursy w celu zebrania opału na ognisko dla zrobienia śniadania składającego się podobnie jak kolacja głónie z kiełbasek i świeżych warzyw z pieczywem. Rozpalenie ogniska za pomocą suchych igieł na popiołach ogniska z dnia poprzedniego okazało się łatwiejsze, niż się spodziewałem.

Po śniadaniu Wojtek większość czasu spędził na zabawie z synem sąsiadów z kampera obok nas, co obejmowało między innymi zbieranie skarbów w postaci kamyczków i muszelek. My też spędzaliśmy miło ten poranek.


W końcu jednak przyszedł czas na zebranie gratów i spakowanie namiotu. Po odniesieniu wszystkiego do auta popływaliśmy jeszcze kajakiem po jeziorze. Nie był to spływ w ścisłym sensie, ale jednak niecałą godzinę spędziliśmy na wodzie i nawet Wojtek, który w zeszłym roku nie był tak chętny do wiosłowania przy spływie Piaśnicą na Dębki, teraz wiosłował i to nawet dosyć sprawnie.

Kajaki sprowadzają nas do infrastruktury. Jak wspomniałem, od ubiegłego roku Borowo Pole Biwakowe dzierżawi teren od nadleśnictwa. Początkowo główną różnicą były opłaty za wcześniej darmowy parking. Z czasem jednak miejsce zaczęło się trochę rozwijać, zwłaszcza od wiosny tego roku. Oprócz pola namiotowego pojawiły się między innymi dwa tipi i domek na kołach. Jest możliwość zakupu drewna na ognisko (co nam się nie udało - bo akurat się skończyło...). Co jakiś czas ekipa prowadząca pole przygtowuje też jedzenie w wojskowych kotłach, jak choćby bigos czy grochówka. W weekend naszego biwaku mieliśmy okazję spróbować całkiem dobrego kapuśniaku.

No i to, co moim zdaniem jest największą zaletą, czyli sprzęt wodny - rowerki wodne, kajaki i deski SUP. Co prawda jezioro Borowo nie jest duże - jak wspomniałem, bez większego wysiłku można je opłynąć w mniej niż godzinę - ale zawsze można przyjemnie się trochę rozruszać na wodzie.

Jednak ten cały rozwój ma pewien drobny minus - jako introwertyk lubię miejsca ciche i odosobnione, a stosunkowo mała frekwencja przed laty na Borowie spowodowała, że również Kamila polubiła to jezioro. Teraz ludzi jest tam więcej, częściowo przez wspomniane atrakcje, i choć lubię to miejsce oraz prowadzących je ludzi, i chętnie będę tu wracał, to jednak trochę mi żal dawnego, Borowa. Pozostaje mieć nadzieję, że nie pójdzie to całkiem w stronę trudnego dla mnie do zniesienia tłoku na Bieszkowicach...



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz