25 lutego 2020

Śniegołazik... bez śniegu


Impreza Śniegołazik
Organizator Stowarzyszenie Wataha
Data 16.02.2020
Miejsce Rumia Janowo/Gdynia Cisowa
Trasa TU
Budowniczy Piotr Bładzikowski
Minuta startowa 10.00
Pogoda Raczej chłodno, lekki wiaterek, nieco chmur. W czasie marszu chłód i wiatr niezbyt odczuwalne.

Rumia po raz trzeci

Śniegołazik to trzecia z kolei impreza na orientację, w której biorę udział, odbywająca się na obrzeżach Rumi. O poprzednich dwóch - a przynajmniej o jednej - zapewne niedługo napiszę. Tym razem start został umieszczony w lesie, na skrzyżowaniu dróg.
Do tej pory Śniegołazik był pierwszą InO w serii Puchar Gdakka. Startowałem w nich raczej nieregularnie, z różnymi wynikami. W samym Śniegołaziku wziąłem udział jak dotąd tylko raz, w jego pierwszej edycji, pięć lat temu, na trasie TP, gdzie z jednym błędnym opisem zająłem drugie miejsce.
Tym razem ciężar organizacji przejęło Stowarzyszenie Wataha, a impreza zaliczona została do Pucharu Krótkodystansowych Imprez na Orientację, powstałego po przekształceniu wcześniejszych cykli pucharowych, którym patronowała Pomorska Komisja Imprez na Orientację.
Miejscem startu i mety była polana na skrzyżowaniu leśnych dróg na granicy Rumi i Gdyni. Do wyboru były trzy trasy - TP, TU i TZ. Na TP raczej nie będę się wybierał, chyba że z Wojtkiem, a na TZ się jeszcze nie czuję (chociaż tym razem mapa w formie rozwijanego paska wyglądała na względnie łatwą), więc poszedłem na TU, czyli poziom średni. Mapa była w zasadzie pełna, jedyną modyfikacją były krople deszczu i parasol zastępujące śnieżynki, które pewnie by się pojawiły, gdyby pogoda bardziej pasowała do pory roku. No i były tylko poziomice i większość dróg, bez formacji roślinnych, ale to niekoniecznie utrudnienie. Były też zaznaczone dołki w ziemi, choć nie wszystkie, szczególnie w okolicy punktów kontrolnych.



Zachodnia część mapy

Ponieważ ostatnio trochę się rozleniwiłem, postanowiłem, że tym razem nie będę liczył dystansu do namierzania punktów. Pierwsze punkty kontrolne nie były bardzo trudne i rzeźba z drożnią wystarczały do określenia ich pozycji, nawet mimo faktu, że z dwójki na trójkę szedłem częściowo na przełaj przez rozległe wypłaszczenie utrudniające orientację. Przy PK4 okazało się to jednak trochę za mało: wziąłem lampion, którego nie byłem na sto procent pewien. Z grubsza był na właściwym wzniesieniu, ale właściwie na jego szczycie. Powinien być ciut poniżej i trochę na zachód, a ja powinienem go lepiej poszukać, bo ten okazał się punktem stowarzyszonym.
Potem było znowu mniej problemów - do PK5 szacowałem odległość na oko i dopasowywałem rzeźbę. Z kolei do szóstki był jeden z najdłuższych przelotów i tutaj brak kontroli dystansu był najbardziej nieodpowiedzialną decyzją. Mimo to, trochę oceniając odległość i rzeźbę, ale jednak bardziej na czuja znalazłem punkt w gąszczu bezlistnej buczyny, przy okazji ułatwiając poszukiwania dwóm czy trzem innym drużynom. Po drodze minąłem charakterystyczny popękany głaz narzutowy, pod którym zrobiłem Wojtkowi zdjęcie w styczniu na Zimowej Eskapadzie Włóczykija (właściwie to nawet trochę w jego stronę zboczyłem).
PK7 to mój drugi stowarzysz na tej trasie, chociaż tu w przeciwieństwie do czwórki nie miałem wątpliwości. Byłem nawet zbyt pewny siebie. Wszystko mi tam pasowało, poza odległością, której nie mierzyłem. Ale po udostępnieniu wzorcówki okazało się, że obok właściwego noska jest jeszcze drugi, na naszej mapie trochę ukryty pod cyfrą 7, opisującą punkt.



Południowa część mapy

Ósemka była dosyć łatwa, na nosku górki. Kolejne trzy punkty były w dołkach i każdy wymagał sprawdzenia. Przy PK9 co prawda nie widziałem dziury porównywalnej rozmiarem z tą właściwą, ale trzeba było upewnić się co do pozycji. PK10 był na wypłaszczeniu, ale miał stowarzysza na zboczu góry. Przy PK11 dołków było chyba z sześć, choć chyba nie w każdym wisiał lampion. Przy dwunastce było małe zagłębienie, ale nie zaznaczone na mapie. Lampion nie do końca mi pasował, ale nie miałem weny na szukanie innych. Tu akurat była to słuszna decyzja.
Co nietypowe na tej trasie, to spotykane drużyny. Zazwyczaj w czasie marszu spotykam te same drużyny raczej na początkowych punktach, a potem już coraz mniej. Tutaj kilka drużyn spotykałem prawie na każdym punkcie od ósemki niemal do końca...



Długa Góra i koniec trasy

Trzynasty i czternasty punkt kontrolny leżały na grzbiecie Długiej Góry. Wspinaczka kosztowała sporo wysiłku, ale i tak nie było tragedii, biorąc pod uwagę moją obecną niewysoką formę. PK15 był już nieco niżej, nad drogą, z której fotografie widoku na Gdynię już kilka razy tu umieszczałem. Ostatni, szesnasty punkt poprzedzony był dwoma łatwymi do przejrzenie stowarzyszami. Potem było już tylko zejście (a nawet trochę zbiegnięcie) w dół do mety.



Podsumowanie i plany na bieżący rok

Trasa była całkiem łatwa, o czym świadczą końcowe wyniki. Podobnie zresztą było w przypadku pozostałych dwóch kategorii. Na TU sześć drużyn trasę wyzerowało, a cztery miały po jednym stowarzyszu. To wystarczyło, żebym ja z dwoma znalazł się poza pierwszą dziesiątką.
O popełnionych błędach pisałem wyżej i nie będę się powtarzał, ale też nie wiem, czy podejmę kroki w celu wyeliminowania takich pomyłek w przyszłości. Zobaczymy.
Ciekawa była mapa TZ: miała formę zwiniętego paska, na który naniesiono prostokątne fragmenty mapy, z których każdy miał jakąś część wspólną z dwoma sąsiadującymi. Całość wyglądała na tyle ciekawie i na tyle łatwo (przynajmniej w porównaniu z większośią map TZ, które widziałem), że przez chwilę zastanawiałem się nad zmianą kategorii. Najbardziej podobało mi się w niej to, że nie trzeba było spędzać kwadransa na starcie, żeby zanalizować całość i zaplanować marszrutę, a byłoby to możliwe po kawałku pomiędzy poszczególnymi prostokątami. Kiedy oglądałem ją na spokojnie w domu (wiadomo, że w terenie byłoby trochę trudniej), to kilka połączeń zobaczyłem od razu, kilka po chwili przyglądania się, a resztę być może przy dokładniejszej obserwacji porównawczej też dałbym radę znaleźć.. Mimo wszystko jednak nie zdecydowałem się na to - po pierwsze, kondycja jeszcze nie ta; po drugie, miałem plany na popołudnie, a nawet jeśli ogarnąłbym mapę, to przejście zajęłoby trochę za dużo czasu; no i po trzecie, do wakacji planuję udział raczej w TU i podobnych, a ambicje na trudniejsze trasy zostawiam w tym roku raczej na jesień.



Galeria lampionów Watahy

Na koniec niektóre ze spotkanych na trasie lampionów - ciekawsze od typowych na większości imprez kodów z przypadkowych znaków. Niby drobiazg, ale wywołuje uśmiech na twarzy.



Brak komentarzy :

Prześlij komentarz