20 marca 2021

Spacer dla Wiktorii

Dziś Wojtek miał okazję po raz kolejny wystartować w marszu - czy właściwie tym razem spacerze - na orientację. Tym razem miał miejsce w jego przedszkolu, więc była to dla niego dodatkowa motywacja. Niestety, ja miałem być w pracy, więc musiał moją Najmilejszą przekonać do współudziału. Z różnych przyczyn nie było to łatwe, ale pokonał to wyzwanie.

Celem imprezy było leczenie chorej na mukowiscydozę Wiktorii, stąd jej hasło Łapiemy Oddech - Charytatywny Spacer na Orientację. Udostępniałem zresztą to wydarzenie na fanpage'u, zachęcając do udziału. Jeśli ktoś chce pomóc, zbiórka nadal jest czynna na stronie naleczenie.pl.

Jak wspomniałem, start był pod przedszkolem (Mapeciaki), ale biorąc pod uwagę reżim sanitarny, mapę po zasileniu zbiórki dostaliśmy na adres e-mail w piątek po południu, razem z kartą startową. Spacer odbywał się w godzinach od 10 do 13, i w tym samym czasie była też czynna kawiarenka z posiłkami przygotowanymi przez przedszkolaki i ich rodziców oraz kawą i herbatą z wejherowskiej Chałupki. Punkty kontrolne były rozstawione nieopodal przedszkola, w lesie, który jest jednym z częstszych naszych celów spacerów. Mapa była oparta o klasyczny skan mapy topograficznej dostępny z geoportalu czy WODGiKu.

Muszę jeszcze dodać, że organizatorzy świetnie trafili z pogodą. W czwartek i piątek padał śnieg, ale sobotnie przedpołudnie było piękne i słoneczne, choć nie było ciepło, a momentami zawiewał wiatr. Jak dla mnie idealna pogoda spacerowo-wędrówkowa, z miło ośnieżoną leśną scenerią.


Przygotowania

Ponieważ Najmilejsza ma całkiem niezłą orientację w terenie, ale nie zawsze do końca potrafi połączyć ją z tym, co przedstawione jest na mapach, a ja w sobotę miałem być w pracy na kwartalnej inwentaryzacji, część piątkowego wieczoru spędziłem na tłumaczeniu jej, którą najlepiej drogą ma iść, żeby było w miarę wygodnie, bezpiecznie i z możliwie najmniejszą szansą na zgubienie się. Z kolei mały nawigator ma bystry wzrok i łatwo dostrzega lampiony, a także lubi bawić się kompasem. Ale jeszcze nie całkiem ogarnia jego działanie i strony świata, każdą niebieską część mapy określa jako wodę (przeważnie słusznie), zaś czerwoną jako lawę (już niekoniecznie), więc przy punktach jest świetną pomocą (dopóki nie jest zmęczony), ale w wyznaczaniu trasy już nie aż tak.

Koniec końców tłumaczenie chyba okazało się skuteczne, zwłaszcza jak zaznaczyłem na mapie dodatkowe elementy, jak turystyczny czarny szlak oraz śmiechowski cmentarz (to już w sumie poza mapą) i wskazałem te, które znała - przede wszystkim przedszkole oraz byłą leśniczówkę na końcu pola. Najmilejsza była wieczorem jeszcze trochę spanikowana, ale rano już chyba śmielej do sprawy podchodziła, bo wystartowała z małym poszukiwaczem około dziesiątej.


Pierwsza pętla

Udało nam się z kolegami przeliczyć inwentaryzację w miarę sprawnie i urwałem się z pracy nieco szybciej. Dzięki temu mogłem też przejść ten spacer i wesprzeć Wiktorię. Trasa była podzielona na dwie pętle - na wschód i na zachód od pola przed leśniczówką. Niewiele wam powiem o tym, jak Wojtek z mamą przeszli pierwszą pętlę, bo kiedy przyjechałem, byli już od dobrej chwili w terenie, ale chyba szło im całkiem nieźle, bo dogoniłem ich dopiero przy szóstym punkcie. Z tego, co mówiła Najmilejsza, wbrew jej obawom nie mieli większych problemów nawigacyjnych, tylko przy trzecim punkcie trochę więcej szukając i korzystając z porady jednego z innych uczestników. Wspomniała też o wysiłku przy wchodzeniu na jedną z gór. Na pewno dużym ułatwieniem była dla niej stosunkowo duża (choć nieokreślona) skala mapy oraz słowne opisy lokalizacji punktów.

Nie brałem dodatkowej mapy poza tymi, które wydrukowałem dla Najmilejszej i dla Wojtka. Uznałem, że znając teren i z grubsza pamiętając rozlokowanie punktów, mogę równie dobrze iść bez niej. Sprawdziło się to przy PK1 (duża skarpa) i PK2 (szczyt wzgórza - pewnie ten męczący - ja też się zmachałem). Przy trzecim punkcie już się nie udało - więcej tam było ścieżek których nie pamiętałem, nie pamiętałem dokładnego ustawienia punktu i w dodatku przegapiłem skrzyżowanie. Musiałem więc otworzyć mapę z maila w telefonie i nieco się cofnąć.

Za to dalej już bez problemu trafiłem na słupek oddziałowy - punkt terenowy, bez lampionu, z numerem do spisania. Potem już było z górki, dosłownie i w przeności - PK4 w wąwozie i PK5 kilkanaście kroków od drogi. Przy szóstym punkcie dogoniłem mój zespół i wraz z nim wróciłem do przedszkola, gdzie był lampion z PK7 oraz pierwsza możliwość skorzystania z bufetu.


Druga pętla

Zachodnia pętla była krótsza i miała mniej punktów, ale niekoniecznie była mniej ciekawa. PK8 to kolejna skarpa, choć lampion nie wisiał na jej szczycie, a u podnóża, co trochę nas zaskoczyło, ale było zgodne z mapą. Na szczęście daliśmy radę dojrzeć kod lampionu z góry. Dziewiąty punkt wisiał obok byłej leśniczówki, za którą Wojtek lubi chodzić obserwować konie. Do dziesiątego trzeba było nieco zejść w zasypany gałęziami i liśćmi wąwóz. Przedostatni, jedenasty punkt wisiał niedaleko schodów prowadzących na cmentarz wojenny radzieckich żołnierzy, a jego lampion oprócz klasycznego kodu dwuliterowego zawierał również trzycyfrowy kod do zapamiętania lub zapisania.

Jego przeznaczenie wyjaśniło się przy ostatnim, dwunastym punkcie, którego lampion ukryty był w walizce zakmniętej na kłódkę. Otwierał ją właśnie ten trzycyfrowy kod. Genialny pomysł, prosty, ale bardzo interesujący. Możliwe, że kiedy już zrobię swój marsz, to się tym zainspiruję.


Po spacerze

W ten sposób wróciliśmy do przedszkolnego ogrodu, gdzie spożyliśmy część przygotowanych specjałów, zasilając przy tym skarbonkę Mapeciaków zbierających pieniądze dla Wiktorii. Było to bardzo przyjemnie i ciekawie spędzone popołudnie, a trasa podobała się nawet Najmilejszej (jak na imprezę na orientację, rzecz jasna).

Nic w tym dziwnego, bo autorzy trasy - właściciele studia fotograficznego Fotokolektyw skrupulatnie wykorzystali co ciekawsze i bardziej charakterystyczne punkty dostępne w lesie w odległości umożliwiającej niedługi spacer z mapą. Sama mapa - choć bez podanej skali - była precyzyjna i nie pozostawiała wątpliwości co do lokalizacji poszczególnych punktów. Pojawił się też punkt terenowy, czyli słupek oddziałowy, a także punkty zadaniowe: jeden z walizką i drugi z kodem do jej otwarcia. Z kolei litery z lampionów ułożyły się w hasło "To super spacer dla Wiktorii" (choć kiedy my szliśmy, to jeszcze dwa lampiony były zamienione miejscami). Krótko mówiąc, świetna impreza, doskonale pomyślana i może z drobnymi potknięciami, ale jednak świetnie zorganizowana, idealna nie tylko jako główna atrakcja czegoś na kształt charytatywnego festynu, ale też jako promocja imprez na orientację wśród najmłodszych i ich rodziców!


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz