26 września 2021

Ścieżki i chaszcze Leśnej Góry, czyli InO Pagórki 2021


Impreza InO Pagórki 2021
Organizator Paweł Ćwidak
Data 23.09.2021
Miejsce Gdańsk-Niedźwiednik-Leśna Góra
Trasa TU
Budowniczy Paweł Ćwidak
Minuta startowa 19.42
Pogoda Raczej chłodno, trochę wiatru, deszcz o zmiennym natężeniu - momentami dość intensywny

Dawno nie miałem startu w InO tak pełnego przygód, jak tym razem na Pagórkach. Wyzwaniem było prawie wszystko - od zgłoszenia, przez dojazd, mapę, trasę, teren, aż po powrót na metę. Może dlatego Pagórki doczekały się niemal natychmiastowej relacji, kiedy inne leżą odłogiem i czekają na lepszą wenę albo fazę ożywienia bloga...
No dobra, może z niektórymi wyzwaniami trochę przesadzam. Zgłoszenie było łatwe, choć dokonane prawie w ostatniej chwili (dzień przed terminem), bo wymagało zorganizowania wolnego w pracy (czwartek...) i opieki dla Wojtka (żona w pracy). W poniedziałek napisała jeszcze do Agnieszka z pytaniem o wspólny start, więc szliśmy w duecie.
Dojazd na Niedźwiednik też nie był skomplikowany, ale jakiś złośliwy urbanista zaplanował ulicę Leśna Góra w kształcie ślimaka z odgałęzieniem i dopiero za trzecim razem wjechałem we właściwą odnogę. Jeśli ktoś byłby przesądny, to uznałbym to za złą wróżbę. W tym przypadku chyba by się dużo zresztą nie pomylił.



Miłe złego początki

Wróżby wróżbami, ale początek nie był taki zły. Mimo błądzenia po osiedlowych uliczkach zdążyliśmy z Agnieszką właściwie na styk na naszą minutę startową. Ogarnęliśmy mapy i latarki, i ruszyliśmy w trasę.
Pierwsze punkty nie stworzyły specjalnie problemów, choć mapa była bez większości drożni i z nietypową, nieco utrudniającą liczenie skalą. Nadrabiała za to szczegółowo przedstawioną rzeźbą z poziomicami co metr, choć nie wszędzie łatwo było się domyślić, w którą stronę jest góra, a gdzie dół.
PK1 nie budził wątpliwości umieszczeniem na szczycie wzgórza.
Przy PK2 minęliśmy stowarzysza i zaszliśmy trochę za daleko wzdłuż grzbietu kolejnego wzgórza (efekt połączenia skali z brakiem dyscypliny w kontroli odległości, co jeszcze da się nam we znaki), ale w drodze powrotnej znaleźliśmy właściwy lampion.
Do PK3 poszliśmy wzdłuż zielonego szlaku PTTK, kontrolując rzeźbę i kierunki na kompasie, a potem wspięliśmy się w górę dolinki.
PK4 wydawał nam się łatwy, na siodle tuż za górką. Dopiero dokładniejsza analiza poziomic pozwoliła nam stwierdzić, że na siodle mijaliśmy stowarzysze, a właściwy lampion jest w dolince.
PK5 z kolei wydawał się trudniejszy, m. in. z powodu dłuższego przelotu, ale w sumie marsz u podnóża skarpy aż do kotlinki, z której wychodził długi i wąski wąwóz, zaprowadził nas prosto na lampion.

PK6, czyli co poszło nie tak

Kolejny punkt nas załatwił. Zawiodło wszystko. Odległości, kierunki. Daliśmy się pokonać skali mapy i gęstym bukowym młodnikom. Najpierw poszliśmy za daleko i zrobiliśmy kółko niemal w połowie drogi do siódemki. Potem byliśmy bliżej i nawet widzieliśmy lampion, ale nie pasował nam do naszego wyobrażenia o rzeźbie. A mógł być prawidłowy... Zamiast tego krążyliśmy jeszcze trochę po buczynie w tym rejonie, potem cofnęliśmy się jeszcze trochę w stronę poprzedniego punktu (co w sumie zauważyłem dopiero analizując ślad GPS) i tam też krążyliśmy po chaszczach. Jakbym wiedział, że byliśmy z powrotem przy PK5, to chyba spróbowalibyśmy namierzyć się na azymut, zamiast od skrzyżowań dróg, które nie były zaznaczone na mapie. Albo gdybym wiedział, że poszukiwania zajmą nam tyle czasu (35 minut od zejścia z PK5 do podjęcia decyzji, że PK6 odpuszczamy), to spisalibyśmy minięty lampion nawet za cenę PS. Ale po fakcie to każdy jest mądry, prawda?

Jeszcze trochę walki

Po odpuszczeniu szóstki liczyliśmy, że jeszcze coś ugramy. Do PK7 w sumie nie było jakoś trudno dojści, a okrągła dolinka była dość charakterystyczna.
Idąc na PK8 w pierwszym momencie minęliśmy właściwy zakręt, dopiero potem Agnieszka go zauważyła. Niestety, dalej na drodze z mapy był kolejny zakręt, tymczasem w terenie było rozwidlenie i wybraliśmy złą odnogę. Widzieliśmy jeden lampion tuż przy drodze i drugi bardziej w głębi, który zdecydowałem się zapisać, mimo że Agnieszce bardziej pasował ten pierwszy. Tylko że oba były stowarzyszone - właśnie z powodu wybrania złej odnogi na rozwidleniu.
PK9 też wydawał nam się łatwy - wystarczyło zejść w dolinę i dotrzeć kilkadziesiąt metrów na południe. Ale znowu nie pilnowaliśmy odległości i choć nie widzieliśmy po drodze żadnego innego lampionu, to dotarliśmy do najdalszego na południe, łapiąc drugiego PS-a.
Na dziesiątkę było ciężej dotrzeć. Pisząc to, myślę, że chyba lepiej byśmy wyszli wracając na południe w okolicę PK4 i stamtąd w stronę mety, może jeszcze ewentualnie zbierając po drodze dwunastkę. Ale to kolejne gdybanie, a w rzeczywistości poszliśmy na północ wzdłuż doliny, potem na przełaj na jej prawą stronę do drogi zbliżającej nas do PK10. Potem przeprawa przez strumień i z powrotem, i jeszcze trawers wzdłuż stoku kolejnej doliny do najbliższego lampionu, o którym wiedzieliśmy, że jest PS-em, ale i tak go spisaliśmy, wiedząc, że zostało nam bardzo niewiele czasu i mamy jeszcze kawał drogi przed sobą.

Trudny powrót na metę

Niedobór czasu i odległość do bazy przyczyniły się też do decyzji o odpuszczeniu pozostałych punktów i powrocie na metę. Nie mając też pewności, czy w pobliżu jest jakaś dobra przeprawa na północną stronę strumienia, za moją sugestią zdecydowaliśmy się na powrót na przełaj na południe i wschód. Kolejna niezbyt dobra decyzja podjęta na podstawie zbyt pobieżnej analizy mapy. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że mimo początkowego zniesienia lekko na zachód, do mety poprowadziłem nas względnie pewnie.
Niestety nie zmieniło to faktu, że byliśmy strasznie spóźnieni, mając na koncie sześć prawidłowych punktów, trzy stowarzyszone i cztery brakujące. Mógłbym powiedzieć, że pokonał nas budowniczy, i w sumie byłaby to prawda, bo trasa była wymagająca, tym bardziej że nocna i momentami w ulewnym deszczu. Ale najbardziej pokonaliśmy się sami przez brak dyscypliny w kontroli odległości, co zresztą jest moim stałym problemem. Tym razem jednak skutki tej niefrasobliwości i chodzenia "na czuja" były znacznie poważniejsze, niż zazwyczaj.
Muszę jeszcze dodać, że mimo chyba w zasadzie jednoosobowej obsługi imprezy przez Pawła Ćwidaka organizacja stała na bardzo wysokim poziomie. Żadnych problemów logistycznych, wszystko poukładane, a do tego wyniki na stronie w ekspresowym tempie. Mimo porażki tym razem, czekam na następną okazję do startu u Pawła!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz