30 października 2022

Ścieżki Niedźwiednika - Chaszcze na Leśnej Górze

To właśnie od Chaszczy w 2014 roku zaczynałem swoją przygodę z InO, o czym zresztą niedawno wspominałem na fanpage'u. Określiłem to wtedy nawet swego rodzaju "powrotem do korzeni". Co prawda tamte moje pierwsze Chaszcze były w Wejherowie, a nie w Gdańsku, i do tego wziąłem wtedy udział w TP, a nie TU, ale to wszystko drobne szczegóły.

Nie można też powiedzieć, że miejsce tegorocznego marszu było mi nieznane, choć nadużyciem byłoby też stwierdzenie, że znam je dobrze. Ot, po prostu byłem w okolicy na dwóch marszach. W 2015r. na trasie TU na Śnieżynce zająłem trzecie miejsce, chociaż wtedy trasa obejmowała prawie cały las od Oliwy do Niedźwiednika, okolice tego ostatniego zahaczając tylko w południowej części mapy. Natomiast zeszłoroczne Pagórki, pełne przygód, poszły nieco słabiej (byliśmy z Agnieszką przedostatni z klasyfikowanych drużyn). Była to jednak trasa wieczorna w trudnych warunkach atmosferycznych i choć kojarzyłem niektóre charakterystyczne elementy rzeźby i dolinki rzeczne, to nie mogę powiedzieć, że dokładnie ten teren pamiętam.

Wybór trasy nie był trudny. Z braku tezetki, a także z powodu faktu, że Jeżyk ma w soboty dodatkowe zajęcia, trasy poniżej TU nie wchodziły w grę. Osobną kwestią był start w zespole - początkowo miałem iść z Darkiem, ale podobnie jak Wojtek miał ważniejsze sprawy. Zamierzałem więc pójść sam, ale w tygodniu przed imprezą dogadałem się na wspólny start z Mikołajem. Do tej pory startując razem trafialiśmy na podium (dawno temu na Krzaczorze i w zeszłym roku na Kompasie), więc tym razem liczyliśmy na zwycięstwo. Mikołaj dopełniłby wtedy komplet czterech zwycięstw w TU w tym roku, a ja poprawiłbym sobie trochę punktację w Pucharze KInO (przed marszem byłem ósmy).


Impreza Chaszcze 2022
Organizator NKIH Leśna Szkółka
Data 22.10.2022
Miejsce Gdańsk Niedźwiednik (Leśna Góra)
Trasa TU
Budowniczy Jakub Miler, Weronika Chaniewska, Zuzanna Chaniewska, Natalia Machulska
Minuta startowa 9.42
Pogoda Jak na końcówkę października dosyć ciepło, choć pochmurno. Kiedy dojeżdżaliśmy, padał lekki deszczyk.

Mapa

Bazą była ta sama wiata, co na zeszłorocznych Pagórkach. Mapa też okazała się odrobinę podobna - była czarno-biała, a jej podstawę stanowiły poziomice wyglądające na pobrane ze skanu lidarowego. Tym razem jednak zawierała chyba pełną drożnię, a na jej wschodni fragment nałożony został podkład topograficzny. Podkład ten pełnił jednak chyba tylko funkcję pomocniczą, bo nie prowadziła tamtędy trasa, a zamiast tego budowniczy nałożyli tam gwiazdkokształtne mapki z punktami kontrolnymi do dopasowania w odpowiadające im czarne gwiazdki zakrywające treść głównej mapy. Zresztą wszystkie mapy na tegorocznych Chaszczach miały taki kosmiczno-gwiezdny motyw, choć na ich formę wpływały tylko na TT (mniejszy) i właśnie na TU (większy). Punkty kontrolne w planie mapy układały się w kształt Wielkiego Wozu, a gwiazdki do dopasowania w Kasjopeję - jedne z najbardziej charakterystycznych układów gwiazd na północnym niebie.

Zaczęliśmy z Mikołajem od dopasowania gwiazdek, choć tu akurat robienie tego dalej na trasie nie byłoby raczej problemem. Zajęło to jednak tylko chwilę, a potem ta wiedza ułatwiała orientację. Drugą chwilę poświęciliśmy na zgrubne zaplanowanie optymalnej trasy przejścia, co przy dowolnej kolejności potwierdzeń nieraz ma duże znaczenie.


Wędrujące lampiony

Na pierwszy ogień poszła gwiazdka z numerem 9, odpowiadająca punktowi D. Bardzo szybko znaleźliśmy tu lampion pasujący do dróg i rzeźby, i bez większych wątpliwości wpisaliśmy go na kartę. Następny PK1 też bardzo szybko został znaleziony przez Mikołaja i tu też nie widzieliśmy powodów do wahania - był we właściwym miejscu, chociaż leżał na ziemi i w wynikach pojawiła się uwaga, że ze względu na jego przemieszczenie niektórym drużynom został też uznany wpis BPK. Jeszcze co do tej szybkości znajdowania - odległości wydawały się nam bardzo małe, bo nie liczyliśmy kroków, kierując się drożnią i rzeźbą, a nie do końca typowa skala mapy wynosząca 1:6500 też trochę oszukiwała percepcję dystansu. To się zresztą powtarzało jeszcze często na tej trasie.

W przypadku PK E ukrytego pod gwiazdką z numerem 10 była trochę podobna sytuacja, choć tu lampion nie został zerwany ani przesunięty, tylko zwyczajnie powieszony w błędnym miejscu. Spędziliśmy tam z Mikołajem sporo czasu, sprawdzając, czy to na pewno jest dopasowany przez nas wycinek, dyskutując, czy rzeczywiście, tak jak mówiłem, jest zlustrowany, i szukając lampionów w prawidłowym miejscu i w innych miejscach wzdłuż grzbietu. Jeden wisiał po przeciwnej stronie góry, a drugi za blisko końca grzbietu. Żaden nam nie pasował, ale jeszcze nie zdecydowaliśmy się na wpisanie BPK - to zawsze jest pewne ryzyko. Uznaliśmy, że jeśli wystarczy nam czasu, to wrócimy tu w drodze powrotnej na metę, a jeśli nie, to wspomniana dowolna kolejność potwierdzeń pozwoli nam wpisać BPK później.

Do jedenastki poprowadziłem nas nie wracając do drogi, a ciągiem dalszym grzbietu, na którym szukaliśmy dziesiątki - nie lubię schodzić w dolinę i wspinać się z powrotem, jeśli mam możliwość spokojnego marszu na jednym poziomie. Tam szukaliśmy punktu B. Już prawie byśmy spisali błędny lampion, ale Mikołaj zauważył, że nie zgadza się kierunek biegu dolinki, w której się znajdował - okazało się, że nie zauważyliśmy lustra na tym wycinku. Przy potwierdzaniu prawidłowego punktu też zresztą się pomyliłem i powiedziałem, że to dziesiątka. Na szczęście Mikołaj po chwili się zorientował i poprawił kredką zero na jedynkę.


Zachód mapy

Potem dłuższy czas było już bez poważnych przygód. PK12A znów wzięliśmy bez wahania, bo pasował mi do terenu i drogi. Przy PK3 też się nie zastanawialiśmy - tu Mikołaj był pewniejszy, choć mi przemknęło przez myśl, żeby się cofnąć i policzyć odległość, jednak uznałem to za niepotrzebne.

Z przejściem do PK4 było więcej zabawy - chcieliśmy iść na przełaj na północ, ale tytułowe chaszcze nas tu zniechęciły. Poszliśmy najpierw do drogi biegnącej na wschód od PK3 i nią skierowaliśmy się na północ. Kawałek nią przeszliśmy, po czym na chwilę się rozdzieliliśmy - ja poszedłem na skróty małą przełęczą, a Mikołaj drogą wokół górki. Przez krótką chwilę czekałem na niego przy punkcie.

Następne przejście przełajowe było bardziej udane - buczyna na stoku nie była tu tak gęsta, jak wcześniej, a strumyk będący przeszkodą przed PK5 wbrew moim mglistym wspomnieniom z Pagórków okazał się praktycznie suchym rowem. Skala mapy tu znów nas zaskoczyła - nie spodziewałem się, że trafimy z PK4 na piątkę tak szybko, a Mikołaj zaczął myśleć, że dwie godziny na trasę nam wystarczą (wcześniej miał co do tego wątpliwości).

Szóstka to kolejny szybki punkt - tu bez moich wątpliwości, choć Mikołaj jeszcze to sprawdzał - strumyk zaznaczony na mapie trochę go zmylił, będąc przez brak koloru podobnym do drogi. Następny PK7 był chyba najwyżej położonym punktem na trasie - a przynajmniej jeśli chodzi o wysokość względem początku wspinaczki. Zostawiłem tu Mikołaja trochę z tyłu i wlazłem na tę górę. Przed szczytem zaskoczyła mnie jeszcze dwumetrowa, niemal pionowa skarpa wzdłuż drogi okrążającej szczyt. Lampion z kolei wziąłem tak szybko i tak pewien jego właściwego położenia w stosunku do szczytu, że potem ta szybkość obudziła we mnie zwątpienie w jego prawidłowość, choć absolutnie nie chciałem wspinać się na tę górę drugi raz. Mikołaj w tym czasie analizował jeszcze raz wycinek E z gwiazdki numer dziesięć, przyznając mi rację co do lustra.


Powrót

W tym momencie zostały nam już tylko dwa punkty do potwierdzenia. Przez chwilę chcieliśmy iść najpierw na PK2, a potem PK8, ale stwierdziliśmy, że przy odwrotnej kolejności łatwiej nam będzie zahaczyć o dziesiątkę i upewnić się w naszych podejrzeniach BPK.

Za ósemkę dostaliśmy nasze jedyne punkty karne, konkretnie za nieprawidłowy opis - nie dopisaliśmy litery wycinka C do numeru punktu i kodu lampionu. Nie jestem pewien, z czego to wynikało - z pośpiechu, podziwu dla terenu (punkt był umieszczony w kotlinie osłoniętej wysokim grzbietem wzgórza), czy może po prostu zagadaliśmy się z Marcinem, którego zresztą spotykaliśmy tego dnia na trasie dość często.

Na PK2 szliśmy też tą samą drogą, co Marcin, podobnie jak w okolice dziesiątki. Kolejna wizja lokalna na tym grzbiecie, tym razem z atakiem na punkt od północnego wschodu, upewniła nas, że w prawidłowym miejscu lampionu nie ma i mogliśmy z czystym sumieniem wpisać na kartę Brak Punktu Kontrolnego i skierować się na metę, gdzie dotarliśmy kilka minut przed upływem naszego podstawowego limitu czasu.

Trasa była dosyć przyjemna i całkiem ciekawa, choć po analizie wydawała się nieco łatwiejsza, niż w trakcie marszu. Dzienne światło i pełna drożnia znacząco ułatwiały nawigację w porównaniu z zeszłorocznymi Pagórkami, a charakterystyczne formy terenu spowodowały, że praktycznie nie liczyliśmy dystansów, poza przypadkiem PK10, gdzie trzeba było się dokładnie upewnić przed wpisaniem BPK.


Wyniki

Rozmowy z niektórymi innymi zespołami potwierdziły naszą opinię o BPK na dziesiątce, dlatego po oddaniu karty startowej byliśmy dosyć pewni czystego konta. Po ogłoszeniu wyników (na które czekaliśmy do czwartkowego wieczoru) i ponownej analizie naszej karty startowej (na podstawie zdjęcia zrobionego przez Mikołaja) trochę się zawiedliśmy, odkrywając nasz błąd opisu na PK8 i widząc się na czwartej lokacie, czyli jak na złość tuż za podium, na którym trzy drużyny miały przejście na zero. Przegląd tabelek z wynikami przedstawił też kilka innych niespodzianek - jedna z drużyn świadomie wzięła błędny lampion na PK10, ale w ich rezultacie brakowało PS, poza tym stowarzysze z elementów do dopasowania, liczone na innych InO za 25 punktów karnych, tu były policzone jako nieoznaczone na mapie za 15 punktów.

Nam to specjalnie różnicy nie robiło, ale najwidoczniej ktoś zwrócił organizatorom uwagę na te i inne drobne błędy, bo kiedy piszę te słowa, wszystkie punkty stowarzyszone karane są dwudziestoma pięcioma punktami karnymi, braki dziewięćdziesięcioma, w klasyfikacji TT pojawiła się adnotacja o BPK na ich PK A, analogicznym do naszej dziesiątki, a wspomniany wyżej zespół chyba okazał się nie być jedynym z przeoczonym PS na PK10, bo jedna z drużyn z wcześniej czystym kontem spadła na piąte miejsce z jednym stowarzyszem, dzięki czemu z Mikołajem awansowaliśmy o jedno oczko w górę. Mimo wcześniejszej goryczy spowodowanej naszym błędem poczuliśmy satysfakcję z tego trzeciego miejsca - w końcu co podium, to podium. A dzięki temu podtrzymaliśmy naszą passę wspólnym startów z wynikiem w pierwszej trójce!

Co ciekawe, to na naszej trasie przeciętna liczba punktów karnych była chyba najniższa ze wszystkich. Na teoretycznie łatwiejszych trasach TSz, TP czy TT większość drużyna dostała po kilkaset punktów karnych, a na naszej było tylko kilka wyników powyżej setki. Myślę jednak, że to nie tyle kwestia trudności map czy tras, a tego, że na TU większość zawodników od dawna pojawia się na listach startowych InO i ma duże doświadczenie, a na pozostałych trasach zawodnicy w dużej części zapewne byli początkujący.

Do organizacji zawodów nie mam zastrzeżeń - wszystko przebiegało bardzo sprawnie. Co prawda oczekiwanie na wyniki wymagało trochę cierpliwości, ale jestem w stanie zrozumieć, że budowniczy mieli też inne zajęcia, tym bardziej że musieli sprawdzić budzące wątpliwości uczestników punkty. Korekta błędów też jest w sumie zrozumiała (choć normalnie nie spodziewałbym się takich przetasowań) - w końcu po to daje się czas na uwagi przed uznaniem wyników za ostateczne, w tym przypadku do 4. listopada.

Wtedy będę mógł cieszyć się z drobnej poprawy mojej pozycji w klasyfikacji pucharowej - trudno mi już teraz myśleć o startach bez łączenia tego z miejscem w Pucharze. W pozostałych do końca roku marszach będę już chyba brał udział tylko w TZ, z szansą na wyższe punkty, ale i też z odpowiednio większym poziomem trudności.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz