20 lutego 2022

Urwisko na Witominie

Kiedy zaczynał się rok dwa tysiące dwudziesty w kalendarzu gregoriańskim - nic nie zapowiadało, że będzie tak memicznie bogaty w katastrofy. Owszem, w Australii paliły się lasy równikowe, a z Chin chyba już docierały pierwsze informacje o nowym wirusie, ale trudno było się spodziewać aż takiego rozwoju wydarzeń, jaki nastąpił później. W każdym razie ja się nie spodziewałem, że pandemia zmusi organizatorów InO do odwołania sporej części imprez. A po sukcesie w poprzednim roku w jesiennym Włóczykiju miałem ambicje na zawojowanie Pucharu Krótkodystansowych Imprez na Orientację przez starty w kategorii TU do wakacji i TZ po wakacjach (o czym mogłem już gdzieś wspomnieć). Pierwszy element tego planu udało się częściowo zrealizować: w lutym wystartowałem w dwóch InO. Najpierw w Śniegołaziku, gdzie z dwoma PS-ami wypadłem poza pierwszą dziesiątkę, a potem razem z Tomkiem w CieMnO VI, gdzie trasę przeszliśmy na czysto... podobnie jak dziesięć innych zespołów.

Niestety, przyszedł czas koronawirusa i z pozostałych siedmiu InO zaplanowanych w pucharowym kalendarzu cztery odwołano, dwie zmieniły termin, a jedna zmieniła trochę charakter, lokalizację i nazwę. Te dwie z przełożonym terminem niestety niezbyt mi pasowały, ale za to wystartowałem w tej "pozmienianej".

Impreza V MnO Urwisko
Organizator Krzysztof Nowak
Data 6.09.2020
Miejsce Gdynia Witomino
Trasa TU "Jestem chory, dziki wariat tak jak świat"
Budowniczy Krzysztof Nowak
Minuta startowa 9:01
Pogoda Całkiem dobra, o ile pamiętam :)

O Urwisku

Te wszystkie zmiany daty, terminu i nazwy dotknęły MnO Warownia, które pierwotnie miało się odbyć pod koniec września w południowej części Borów Tucholskich, w Drzycimiu. Jednak wirus w zasadzie to uniemożliwił, a budowniczy i kierownik imprezy w jednej osobie zdecydował w porozumieniu z władzami gminy oraz szkoły, która miała być bazą zawodów, o ich przełożeniu na kolejny rok. Zamiast tego w ciągu mniej niż dwóch miesięcy zorganizował piątą edycję MnO Urwisko z terenową bazą w wiacie turystycznej niedaleko gdyńskiego Witomina. Jestem pełen podziwu dla sprawności tej organizacji, tym bardziej że jak słyszałem, nie obyło się bez problemów.

Na imprezę jechałem z Darkiem. Plan był taki, żeby zabrać na busa rowery, zaparkować go gdzieś na Witominie i na start dojechać na dwóch kółkach. Ten plan udało się zrealizować, choć też dotknęły nas komplikacje w postaci zamkniętego zjazdu z obwodnicy na węźle w Chwarznie z powodu wyścigu rowerowego czy może triathlonu - teraz już nie pomnę, co to było, w każdym razie musieliśmy jechać okrężną drogą przez ulicę Wielkopolską i Drogę Gdyńską, czego skutkiem było niewielkie spóźnienie.

Dopasowanie i pierwsza połowa

Piszę to niemal półtora roku po imprezie, więc nie pamiętam, czy Darek poszedł wtedy pierwszy w trasę, czy ja (choć pamiętam, że kilka razy się spotkaliśmy; o dziwo, nie przy punktach, a na przelotach). Właściwie to bez wzorcówki, wyników i zdjęcia wypełnionej karty startowej chyba nawet nie byłbym w stanie odtworzyć swojego przejścia.

Mapa z wyglądu nie budziła obaw, te jednak pojawiły się po bliższym przyjrzeniu się jej oraz po przeczytaniu opisu. Okazało się, całość mapy jest obrócona o jakiś kąt, czyli północ jest nieznana, a w planie mapy jest tylko kilka fragmentów naokoło prostokątów stanowiących z pozoru jej główną treść. Te prostokąty mogły jednak być obrócone o 180 stopni lub co gorsza zlustrowane. Jakby tego było mało, były one pozamieniane miejscami, zapowiadało się więc poważne wyzwanie.

W tej sytuacji można było posiedzieć w bazie i próbować poskładać to sobie na sucho, ja jednak swoim zwyczajem wolałem robić to po drodze. Zacząłem krążyć wokół skrzyżowania b przy którym znajdowała się bazowa wiata, próbując dopasować kierunki i teren do mapy, a kiedy dało to niewielki efekt, uznałem, że lepiej będzie spróbować poszukać któregoś punktu kontrolnego. Chyba chciałem zacząć od czternastki, ale że nie było go w przewidywanym przeze miejscu, zacząłem podejrzewać, że ten prostokąt jest lustrzanym odbiciem prawdziwej mapy. Potwierdziłem to znajdując kolejno PK22 i PK7, a potem PK25. W połączeniu z kierunkiem wskazywanym przez znaczki oznaczające na mapie dołki pomogło mi to ustalić, gdzie na mapie jest północ.

Mając tę wiedzę mogłem też ustalić położenie startowego prostokąta w stosunku do planu całości mapy oraz - co było kluczowe dla dalszej nawigacji - z którym z pozostałych prostokątów jest on połączony od południa. Dzięki temu wiedziałem, że znajduję się w zachodniej części mapy i mogłem łatwo odnaleźć kolejne punkty kontrolne: 23 w planie mapy (tu akurat PS) oraz 21 i 13 w obróconym do góry nogami prostokącie. W południowo-zachodnim narożniku mapy trafiłem na kolejny PS przy dwójce, gdzie wziąłem punkt na skraju niewłaściwego zagłębienia z bagienkiem. Potem wróciłem na prostokąt i zbliżając się do centrum mapy już bez pomyłek znalazłem jeszcze PK5 i PK19.

W międzyczasie na spokojniejszych przelotach między punktami (jeśli mogłem bezpiecznie nawigować po drożni) próbowałem dopasować pozostałe dwa prostokąty. Znów korzystałem z ukierunkowania znaczników dołków, a także łączyłem warstwice i niektóre widoczne drogi. W ten sposób schodząc z dziewiętnastki wiedziałem już, że lewy dolny prostokąt jest w rzeczywistości prawym dolnym zlustrowanym względem osi poziomej, a lewy górny okazał się być prawym górnym obróconym o 180 stopni.

Druga połowa i odpuszczanie

Jak do tej pory szło mi całkiem nieźle, ale to była dopiero połowa mapy. Jako następny chciałem zdobyć PK6, znajdujący się na samym dole mapy. Dojście do niego na azymut było jednak trudne i blokowane przez strome i zarośnięte młodnikiem wzgórza. Uznałem, że wygodniej będzie spróbować drogami, tym bardziej, że akurat jedna odchodziła tutaj od głównego szlaku w mniej więcej właściwym kierunku. Była ona jednak dosyć kręta i szybko straciłem kontrolę kierunku i przebytego dystansu, zdając się bardziej na instynkt. Ten mi podpowiedział, że jestem za daleko na południe i wschód, skręciłem więc na zachód, a potem zacząłem przebijać się z powrotem na północ przez tak samo strome wzgórza, jak te, które chciałem wcześniej ominąć. Koniec końców znalazłem jakiś lampion w dolince z grubsza odpowiadającej kształtem poziomicom z mapy i nie mając chęci na dalsze poszukiwania spisałem go. Muszę przyznać, że w sumie to z mapy jak dla mnie wynikało, czy punkt jest na nosku górki, czy w małej dolince i właściwie nie dziwię się, że trafiłem tu na PS.

Na szczęście potem dłuższą chwilę szedłem jak po sznurku, korzystając z czytelnego układu dróg i warstwic w częściach mapy zawierających punkty oznaczone numerami 15, 8, 1, 10 i 9. PK24 odpuściłem świadomie nie mając chęci na kolejną ekspedycję podobną do tej przy szóstce, zaś PK17 na prawym skraju mapy chyba nawet chciałem wziąć, ale jakoś przegapiłem dobry moment, żeby się na niego namierzyć. Zorientowałem się dużo później - na pewno po wzięciu osiemnastki, a może i dwudziestki - kiedy powrót do niego był już zbyt kosztowny czasowo. Zamiast tego poszedłem po następne punkty PK26 tuż przy brzegu prostokąta i PK3 w dolince kawałek poza nim.

Przed metą chciałem jeszcze wziąć dwunastkę będącą niemal w samym centrum mapy, ale jakoś nie mogłem się dobrze namierzyć i spisałem przypadkowy PS w mniej więcej pasującym rejonie, ale przez to miałem jeszcze większy problem z odkryciem położenia PK11. W końcu sfrustrowany bezskutecznym krążeniem po okolicznych ścieżkach zdecydowałem się go odpuścić.

Kiedy zbliżałem się do mety, zobaczyłem, że Darka (z którym miałem też wracać) jeszcze nie ma. Szybko przekalkulowałem, że choć przekroczyłem już podstawowy limit czasu, nadal opłaca mi się znaleźć jeszcze dwa punkty wiszące blisko bazy PK14 w zarośniętym zagłębieniu i PK16 na wzniesieniu nieopodal, natomiast na PK4 czasu w limicie spóźnień już nie wystarczyło.

Wynik

Na mecie chwilę pogadaliśmy i się zwinęliśmy. Powrót też nie obył się bez przygód - u Darka w rowerze odłamało się mocowanie przerzutki. Jakoś jednak dokulaliśmy się do busa i wróciliśmy do domu.

Po drodze jako pasażer miałem chwilę czasu na porównanie zdjęcia karty zdjęciowej z fotografią wzorcówki - a konkretnie kodów poszczególnych punktów. Z dwudziestu sześciu punktów kontrolnych brakowało mi czterech, a na czterech miałem stowarzysze. Ku swojemu zdziwieniu stwierdziłem też, że z jakiegoś powodu przy dwóch punktach mam źle opisane ich numery: 12 zamiast 22 i 10 zamiast 16. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale na szczęście zostało zaliczone jako błędny opis (po dziesięć punktów karnych za każdy), a nie punkt mylny z brakiem prawidłowego (po trzydzieści plus dziewięćdziesiąt). Z drugiej strony, jak pokazały wyniki, zająłem pierwsze miejsce z taką przewagą, że te dwa punkty nie zrobiłyby dużej różnicy.

Co oczywiście nie oznacza, że wynik był dobry, bo łącznie miałem aż pięćset pięćdziesiąt cztery punkty karne i gdyby nie trudność mapy, to nie spodziewałbym się zwycięstwa. Po marszu słyszałem też komentarze, że ta mapa była bardziej zbliżona do tezetki, i może być w tym trochę prawdy, choć nie bardzo dużo. Tu nawet jeśli kawałki mapy były poobracane i poprzestawiane, to wciąż stanowiły części jednej zwartej całości i dzięki temu dawały się dużo łątwiej dopasować niż na typowej TZ. W każdym razie z mojego punktu widzenia ta edycja była łatwiejsza niż poprzednia, która odbyła się w okolicach Marszewa dwa lata temu.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz