Zanim zacznę pisać o głównym temacie, jeszcze dwie informacje. Pierwsza o zbliżających się kolejnych nocnych marszach na orientację organizowanych przez SKPT, czyli Manewrach. Odbędą się w weekend 21/22 lutego, lokalizacja będzie podana w dniu imprezy rano. Tematem jest klasyczna polska komedia - "Sami swoi". Znów mamy zamiar iść z Robertem i liczę na lepszy wynik niż ostatnio samotnie na Darżlubie.
Druga informacja jest o galeriach, a właściwie o linkach do nich, których nie umieściłem w poprzednich wpisach, a konkretnie w postach o lutowej wędrówce szlakami Trójmiasta i o zeszłotygodniowej wędrówce wzgórzami Rumi i Redy. Link do pierwszej galerii tutaj, a do drugiej tutaj.
A głównym tematem jest dzisiejsza impreza na orientację, organizowana przez UKS Siódemka Rumia pod nazwą Las-Kompas. Jest to cykliczny otwarty trening dla biegaczy na orientację, podobny do tych organizowanych przez gdyński Azymut 45 pod nazwą Z Mapą do Lasu. Tym razem odbywał w lasach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego w okolicy wejherowskiego Śmiechowa.
Podobnie jak na imprezach Z Mapą do Lasu, tak i na Las-Kompas można wybrać różne warianty tras i wbrew pozorom bieganie nie jest obowiązkowe. Drobną różnicą jest użycie chipów SportIdent. Było to moje pierwsze spotkanie z tym sprzętem, choć słyszałem o nim już wcześniej jako używanym na zawodach biegowych orienteeringu, a także niektórych przynajmniej w teorii bardziej marszowych, jak Harpagan. Było to ciekawe doświadczenie i dające jakieś przygotowanie, jeśli kiedyś będę chciał w takiej imprezie wziąć udział (tej wiosny jeszcze na Harpagana się nie wybieram, a do biegów kondycji nieco mi brakuje).
Zdecydowałem na średnio trudną trasę, nazwaną Kos - nie chciałem iść na łatwiznę, ale też nie chciałem spędzić w lesie zbyt dużo czasu, chcąc jeszcze po południu jechać z żoną do Gdyni. Byłem też przekonany, że nie będę miał dużych trudności w nawigacji, bo obszar, na którym rozstawiony to poniekąd mój własny teren, jak domowe boisko drużyny piłkarskiej. Już pierwszy z dziesięciu punktów kontrolnych pokazał mi, że byłem w błędzie, choć tylko o kilkadziesiąt metrów. Pewnie szukałbym lampionu jeszcze nieco dłużej, ale pomogła mi jedna z młodszych uczestniczek w bluzie UKSu.
Na szczęście dalej było już łatwiej (przynajmniej nawigacyjnie) i ze znalezieniem pozostałych punktów nie miałem dużo problemu. Wspomniana dziewczynka też zdecydowała się iść ze mną, uznając, że nie da rady przebiec całej trasy (wcześniej biegała tylko na najłatwiejszej i najkrótszej trasie, na Wróblu). W sumie nie dziwię się jej, niektóre punkty wymagały pokonywania stromych zboczy. O ile drugi jeszcze był w miarę łatwo dostępny, to trzeci, czwarty i piąty położone były na różnych wysokościach stoku moreny nad doliną Cedronu, a szósty wymagał dłuższego przejścia odgałęzieniem wzgórza.
Ale ponieważ był to najdalej położony punkt, dalej robiło się nieco łatwiej - zbliżająca się meta mobilizowała. Siódemka już nie była aż tak odczuwalnie trudna, a do ósemki prowadziła dłuższa droga w dół. Do dziewiątki krótki spacer przecinką leśną, do dziesiątki już łatwiej w dół trochę na azymut, a trochę ścieżką, no i na koniec krótki bieg do mety.
Ogólnie impreza całkiem przyjemna, a słoneczna pogoda, względnie wysoka temperatura i lekki wiaterek tylko dopełniały satysfakcji z udziału. Zobaczyłem kilka miejsc, których wcześniej nie znałem (np. głazy w okolicy szóstego PK) i przypomniałem sobie kilka miejsc, gdzie nie byłem od jakiegoś czasu (m. in. polana Siedmiu Dróg) Łącznie przebyłem siedem i pół kilometra, choć trasa była obliczona była na cztery. Być może przy marszu/biegu na azymut (po liniach prostych) faktycznie tyle by było.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz