10 lutego 2015

Zimowa droga lasami i ulicami Trójmiasta (2)

Poprzednią część opisu wędrówki z niedzieli pierwszego lutego zakończyłem docierając do granic Gdańska z Chwaszczynem i Gdynią. Czas na ciąg dalszy, czyli kolejne kilkanaście kilometrów marszu w zimowej scenerii szlaków turystycznych w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym, wraz z ilustracjami.
Na powyższym zdjęciu widoczna jest wieża telekomunikacyjna na Górze Donas, wraz z platformową widokową. Wieża ta była jednym z moich głównych celów na tej trasie, zarówno dlatego że leży na trasie żółtego szlaku, jak i z powodu roztaczających się z niej widoków. A to, czy udało mi się do niej dotrzeć przy dziennym świetle, tak jak chciałem, a także co tam zobaczyłem, to przeczytać i obejrzeć można poniżej.

Docierając ulicą Kielnieńską do granic Gdańska miałem nadzieję na widok Jeziora Osowskiego. Okazało się ono jednak przesłonięte zabudowaniami, mogłem więc skręcić na północ, w stronę gdyńskiej Dąbrowy. Cały czas towarzyszył mi widok masztu RTCN Chwaszczyno, którego zdjęcie zakończyło poprzedni wpis. Nie ma w tym nic dziwnego, jako że ma on 300m wysokości i przy dobrych warunkach jest widoczny znad Zatoki Puckiej (m. in. z Rzucewa, o czym pisałem przy okazji wędrówki niebieskim szlakiem) i z wielu punktów na Kaszubach (tutaj zdjęcie z Mrzezina, również z marszu Krawędzią Kępy Puckiej). Kawałek po zejściu z Kielnieńskiej po raz pierwszy zobaczyłem też na horyzoncie zarys wieży na Donasie, zresztą też widocznej na zdjęciach z Rzucewa i Mrzezina.
Idąc dalej ulicą Kacze Buki jeszcze przez chwilę miałem po prawej stronie teren Gdańska, jednak dalsza wędrówka odbywała się już tylko przez teren należący do Gdyni. Było już po piętnastej i byłem trochę głodny, idąc zjadłem więc część prowiantu, większość zostawiając na dłuższy odpoczynek pod wieżą. Nie spowolniło mnie to jednak zbytnio, wciąż utrzymywałem niezłą średnią prędkość i miałem szansę w ciągu godziny dojść na Donas. Do utrzymania szybkiego marszu zachęciło mnie zadziwiająco nagłe spostrzeżenie, że cienie zaczęły się zdecydowanie dłuższe. Dalsza trasa poprowadziła mnie ulicą Starochwaszczyńską, gdzie przy jednym ze skrzyżowaniem napotkałem oznaczenia żółtego szlaku PTTK i dalej mogłem się nimi kierować koło pętli i zajezdni autobusowej Kacze Buki do ulicy Chwaszczyńskiej. Po jej północnej stronie napotkałem tablicę podającą odległości na szlakach, w tym na górę Donas, dokąd było około dwóch i pół kilometra. Dalej więc szedłem nieco spokojniej, koncentrując się mniej na szybkości, a bardziej na dokładniej nawigacji. Mijałem zakłady produkcyjne, a potem gospodarstwa rolne i pola, by w końcu dotrzeć do lasu. Tu oznaczenia były dokładniejsze, a towarzyszyły im tablice ze schematycznym przebiegiem szlaków w tej okolicy - oprócz głównego, żółto oznaczonego szlaku Trójmiejskiego, idącego na szczyt sporym łukiem od strony zachodniej, w pobliżu przebiegał krótki czarny szlak łącznikowy i dwa szlaki dojściowe do wieży, oznaczane nie prostokątami, a czarnymi i żółtymi trójkątami w białej otoczce. Ja zdecydowałem się na ten ostatni, spod tej tablicy prowadzący najkrótszą trasą pod wieżę. Ta najkrótsza trasa okazała się jednak niekoniecznie najłatwiejsza - poprowadzona była ścieżką na granicy oddziałów leśnych, z ciągłymi zejściami i podejściami, z bezpośrednim podejściem na wierzchołek Góry Donas zygzakującym po może nie pionowym, ale jednak dość stromym zboczu (choć sądząc po dość wydeptanym śniegu, nie byłem tego dnia pierwszym użytkownikiem tej ścieżki; z początku widziałem nawet ślady nart). Tymczasem główny szlak zarówno przy tablicy, jak i na szczycie sprawiał raczej wrażenie łagodnej, szerokiej drogi. Poniżej widoki spod wieży na obie trasy.
Na szczycie pierwszą niespodzianką była tylko jedna ławka, zamiast dwóch ze stolikiem, które pamiętałem z mojej poprzedniej wizyty tu przed kilku laty. Drugą, znacznie bardziej nieprzyjemną, była kłódka na furtce w ogrodzeniu wieży, która oznaczała, że chociaż dotarłem tam przed szesnastą i miałem jeszcze trochę światła na zdjęcia z platformy widokowej, to jednak na tę platformę nie wejdę, ponieważ wieża widokowa nie jest udostępniana w czasie zimy... W tym momencie straszliwie plułem sobie w brodę, że nie sprawdziłem wcześniej w necie warunków wejścia na obiekt, mimo że o tym myślałem. Gdybym wiedział, że tak będzie, pradopodobnie szedłbym dużo spokojniej normalną trasą szlaku Trójmiejskiego. No nic, miałem nauczkę na przyszłość, a póki co mogłem tylko po zrobieniu kilku fotek otoczenia wieży wydobyć resztę prowiantu i znacznie wolniejszym krokiem ruszyć w dół szlaku, w kierunku Śródmieścia Gdyni.
Spokojnie szedłem w dół, znów kawałek ścieżką, kierując się zarówno szlakowanymi znakami, jak i znów wydeptanym śladem. Nieco dalej wyszedłem na łąkę, a potem na obrzeża podmiejskiej dzielnicy Dąbrowa. Zabudowania opuściłem schodząc z ulicy Pokrzywowej w dolinę Kaczy, gdzie czekała mnie kolejna przeprawa przez rzeczkę - tym razem po stabilnej kładce na lewy brzeg przy świetle księżyca, bo słońce już zaszło. Tu zrobiłem ostatnie zdjęcia, bo już robiło zbyt ciemno jak dla mojego aparatu. Wyjąłem też czołówkę i drugą, silniejszą latarkę, żeby oświetlać coraz słabiej widoczną drogę i malowane na drzewach znaki szlakowe.
Znad Kaczy ścieżką szedłem w górę, a później lekko w dół, do ulicy Wiczlińskiej. Chwilę tam czekałem na wolne przejście, a po jej przekroczeniu miałem przed sobą dłuższy odcinek wygodnej, szerokiej drogi. Wcześniej zastanawiałem się, czy tu nie odbić w stronę kolejnego wzniesienia, Krzyżowej Góry, jednak po trzydziestu kilometrach już nawet o tym nie myślałem, zwłaszcza że biorąc pod uwagę jej całkowite zalesienie, widoków bym stamtąd za bardzo miał jak oglądać. Żółte oznaczenia poprowadziły mnie na południe w stronę łąki. Tam zdecydowałem, że resztę trasy przejdę czarnym szlakiem Zagórskiej Strugi. Zarówno żółty, jak i czarny miały z tego miejsca po osiem kilometrów (przynajmniej według kolejnej tablicy), jednak żółty prowadził do Gdyni Głównej, a czarny na Wzgórze Świętego Maksymiliana, które i tak było moim ostatecznym celem. Po raz kolejny przeprawiłem się przez Kaczę, dla odmiany bez kładki, pni czy kamieni, ale na szczęście niezbyt rzeczka w tym miejscu była niezbyt szeroka. Znad rzeki znów musiałem się wspiąć i w gęstniejącym mroku szedłem północnym skrajem zabudowań Dąbrowy w kierunku widocznego z daleka neonu Tesco. Po przejściu pod obwodnicą i krótkim spacerze ulicą Nowowiczlińską znów wszedłem w las, odnosząc wrażenie, że przez ten krótki fragment zrobiło się o wiele ciemniej. Mając jednak doświadczenie z kilku wcześniejszych nocnych spacerów i z Darżluba, a także biorąc wcześniej udział w treningu Z Mapą do Lasu na tym obszarze, względnie spokojnie szedłem dalej, momentami nawet gasząc latarki, by próbować dostrzec na niebie gwiazdy. Wcześniej na łące nad Kaczą widziałem między innymi Oriona, Wielki Wóz i Gwiazdę Polarną.
Przy okazji, w najbliższą niedzielę również mam zamiar brać udział w Z Mapą do Lasu, tym razem w Chwarznie. Wcześniej próbowałem sił na trasach A i B, teraz planuję marsz na wiariancie C. Zapraszam wszystkim chętnych - jeśli ktoś chce ze mną wystartować, a uzna, że 7,5km to za dużo, to chętnie wybiorę którąś z krótszych tras. Więcej informacji na stronie organizatora.
Wracając do mojej wędrówki, to sporym urozmaiceniem na trasie było dzikie przejście przez tory kolejowe na linii Gdynia-Kościerzyna. Swoją drogą ciekawe, że autorzy szlaku planują trasy z takimi nie do końca legalnymi przeszkodami do pokonania. Za torami na krótkim odcinku czarny szlak szedł razem z czerwonym Wejherowskim, aż do przejścia przez potok Źródło Marii, wzdłuż którego maszerowałem dalej na północ, do rezerwatu Kacze Łęgi. Było już zdecydowanie zimniej, niż w ciągu dnia, a śnieg chrzęścił mi pod stopami tak bardzo, że kiedy się na moment zatrzymałem, to wystraszyłem się dosyć głośnego szumu wody w potoku, choć pewnie ciemność dookoła też miała w tym swój udział.
Za rezerwatem po raz ostatni przechodziłem przez rzekę po raz ostatni tego dnia, po raz trzeci przez Kaczę, tym razem porządnym, dużym mostem. Dalsza droga prowadziła na Witomino wzdłuż rurociągu ciepłowniczego OPEC-u. Nawet w ciemnościach wieczoru i ujemnej temperaturze dało się zauważyć, że w jego bezpośredniej bliskości śniegu nie było. Droga była tu dosyć równa i wygodna, mimo że przez prawie kilometr musiałem iść pod górę.
Przez samo Witomino przemaszerowałem równym krokiem wzdłuż ulic Wielkokackiej i Rolniczej, przy skrzyżowaniu tej ostatniej z Kielecką i Witomińską odbijając w prawo, gdzie brzegiem osiedla dotarłem znów do lasu. Po drodze mijałem maszt radiowy stojący na terenie Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Nie jestem pewien, bo informacje w sieci na ten temat są niepełne, ale maszt ten prawdopodobnie dał nazwę dzielnicy stanowiącej północną część Witomina, to jest radiostacji. W przeszłości radiostacja ta mogła odpowiadać za kontakt z okrętami i statkami na morzu, będąc częścią większego systemu razem z dawnym centrum odbiorczym w Rekowie. Być może kiedyś poszukam jakichś pełniejszych informacji z tym związanych.
Widok masztu (a właściwie zamontowanych na nim lamp ostrzegawczych) towarzyszył mi jeszcze jakiś czas, zwłaszcza że początkowo szlak z Witomina był względnie płaski, prowadząc grzbietem morenowej grzędy. Po lewej stronie migały mi latarnie i światła samochodów na schodzącej w dolinę ulicy Kieleckiej, a przed sobą i po prawej niebawem mogłem ujrzeć widok nocnej Gdyni między wzgórzami. Kawałek dalej w pewnej odległości mijałem też kolejną wieżę widokową. Nie zbliżałem się do niej zbytnio, gdyż nawet z daleka w mroku robiła upiorne wrażenie, zresztą z tego co wiem, jest w katastrofalnym stanie technicznym. Trochę szkoda, bo widok miasta poniżej był w sporej części przesłonięty drzewami, a z tej wieży Śródmieście i Wzgórze Św. Maksymiliana (a pewnie i dalsze dzielnice) byłyby może lepiej widoczne niż z platformy na Górze Donas, czy z punktu widokowego pod krzyżem na Kamiennej Górze. Być może przy jakiejś innej okazji wybiorę się tam w ciągu dnia.
Stamtąd już tylko kawałek bardziej zdecydowanego zejścia do Kieleckiej i krótki spacer do węzła przy stacji SKM, gdzie kończy się czarny szlak, i następny do Riviery, gdzie zakończyłem rejestrację trasy. Całość - prawie czterdzieści kilometrów - zajęła mi trochę ponad osiem i pół godziny, co dało całkiem niezłe średnie tempo. Jestem ciekaw, jak to się będzie miało do trasy na Śniegołazach 21 lutego, która będzie jeszcze trochę dłuższa. Ogólnie liczę, że będzie wtedy pogoda co najmniej tak dobra, jak podczas tej wędrówki, ale z mniejszą ilością śniegu (a najlepiej bez niego, bo powoli tracę zaufanie do śniegoszczelności moich butów). Jak będzie, póki co trudno stwierdzić na pewno - zostały jeszcze prawie dwa tygodnie. Kondycyjnie raczej nie będę miał dużych problemów, zresztą po tym marszu czułem się lepiej niż choćby po majowym niebieskim szlaku, choć oczywiście nogi trochę dokuczały.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz