11 listopada 2022

Kropki i kostki - DomInO w Bąkowie

W pierwszą sobotę listopada w podgdańskim Bąkowie odbyło się DomInO. Organizatorem był UKS Włóczykij, a konkretnie Dominika Welz. Nie miałem wątpliwości co do swojego udziału, były najwyżej momenty zawahania co do konkretnej trasy. Ale ponieważ Wojtek w soboty basenuje, a ja mam szansę na wysoką pozycje w generalnej klasyfikacji Pucharu Pomorza Gdańskiego w Krótkodystansowych Imprezach na Orientację (PPG KInO), to te wahania też nie trwały długo i zdecydowałem zmierzyć z trasą TZ. Zaproponowałem też udział Gosi, z którą już w tym roku startowałem trzy razy. Historia naszych wspólnych startów nie jest tak pełna sukcesów, jak tych z Mikołajem, ale za to zawiera jedno zwycięstwo (razem z Wojtkiem w TP na Śnieżynce na Osowej). Poza tym byliśmy na tezetce w Śniegołaziku na Stogach i na otwierającym rok ZEWie w Łęczycach (na tym ostatnim razem z Wojtkiem i Kamilą).

Dominika nazwę swojego InO powiązała ze swoim imieniem i ze znaną grą (choć obecnie chyba bardziej kojarzoną z konstrukcjami z przewracających się klocków...). Powiązanie to było widoczne na mapie tezetki, w której formę kostek domina przyjęła większość fragmentów do dopasowania. Treści nie było na nich zbyt wiele i w dodatku mogły się obracać, ale pewnym (nie zawsze wystarczającym...) ułatwieniem były kropki - poszczególne kostki mogły łączyć się tylko stronami z tą samą liczbą kropek, jak w prawdziwym dominie. Do znalezienia było też pięć punktów na kółkach - tu do możliwych obrotów doszły jeszcze opcjonalne lustra. W planie mapy były dwa punkty z piętnastu.

Impreza Impreza na Orientację "DomInO"
Organizator UKS Włóczykij Osiek
Data 5.11.2022
Miejsce Bąkowo
Trasa TZ
Budowniczy Dominika Welz
Minuta startowa 9.28
Pogoda Nie za ciepło, nie za zimno, pochmurnie, ale już po deszczu.

"Dziki Wschód"

Na szczęście przynajmniej kostka ze startem była w planie mapy. Pozostało nam tylko wybrać, w którą stronę chcemy robić pętlę, bo kolejność potwierdzania punktów była dowolna. Zdecydowaliśmy się pójść na wschód, ale zacząć nie od następnej kostki, a od kółka na pograniczu płytki startowej. Kółek do dopasowania było pięć, ale dwa z nich były ze strumykiem, a jedno z fragmentem jeziora, przez co mogliśmy założyć, że będą potrzebne w innej lokalizacji. Pozostały do wyboru A i E, przy czym to pierwsze odrzuciłem z powodu widniejącej na nim prostej linii wygladającej na fragment siatki kilometrowej typowej dla mapy topograficznej, z której pochodziła większość wycinków, a także spore kawałki mapy podstawowej - po prostu siatka w tym miejscu i w tej skali tam nie pasowała. Zostało więc tylko E - to z hipsometrycznym zabarwieniem lidarowego skanu i milionem zaznaczonych dołków. Namiar z drogi na punkt się nam nie udał i lampion znaleźliśmy dopiero po chwili znacząco na wschód - ale nie czułem potrzeby ponownego namierzania się i ze świadomością dużego prawdopodobieństwa PS-a spisałem ten, który znaleźliśmy.

Dalej potrzebne było nam dopasowanie kostki i po krótkiej chwili zastanowienia (na podstawie biegnącej od południa drogi w planie mapy) uznaliśmy z Gosią, że chodzi o wycinek z PK10. Teren potwierdził ten fakt, ale z tą przykrą niespodzianką, że fizycznie były tam trzy doły (każdy z lampionem), a na mapie oprócz tego z zaznaczonym punktem był jeszcze tylko jeden. Nie bardzo było skąd wyliczyć tu odległość, więc wybraliśmy środkowy na podstawie otaczającej nas rzeźby.

Następna kostka była trudniejsza do dopasowania, ale w końcu też się udało. To chyba Gosia tu zaproponowała, że to ta z dwiema drogami (ciągłą i przerywaną) oraz strumieniem pomiędzy nimi. To wskazało nam też, że pasującym do białego kółka punktem powinien być C. Niestety, nie dało to nam wiele, bo mimo dwóch prób namierzenia się (pierwszej "na oko" i drugiej liczonej), sporego czasu na czesanie oraz dwukrotnego przejścia przez strumień (czy może na tym odcinku bardziej rów) nie udało nam się znaleźć żadnego lampionu.

W poszukiwaniach zaszliśmy w końcu zbyt daleko na południe (zresztą ślad GPS pokazał, że od początku szukaliśmy za daleko...) i uznałem, że może to już następna kostka. Odpuściliśmy C i próbowaliśmy zgadnąć, na którym klocku jesteśmy. W terenie wskazówkami były linia energetyczna i wąwóz wspomnianego strumienia, a na mapie dwa oczka na poprzedniej kostce. Niewiele nam to dawało i kombinowałem na różne sposoby, żeby coś wywnioskować. Gosia w tym momencie już nie miała pojęcia gdzie jesteśmy. W końcu po kilku próbach dopasowania innych klocków zaryzykowałem stwierdzenie, że może to być okolica PK3 (znowu barwiony lidar), a punkt może wisieć na skrzyżowaniu kanałów. Nie byłem tego jednak pewien, więc tylko poszliśmy na południe, w dół zbocza, do jeziora. Po napotkaniu rowu lub kanału poszukalibyśmy punktu. Dotarliśmy jednak aż na brzeg jeziora nie trafiając na nic przypominającego kanał, więc szukanie punktu na tej kostce też sobie darowaliśmy.

Później widząc praktycznie pełną mapę topograficzną TP zrozumiałem, czemu tego kanału nie widziałem: po prostu nie miało go tam być, a prosta linia z wycinka lidarowego była skarpą, a nie ciekiem wodnym... Nie wspominając już o tym, że według śladu GPS tu dla odmiany szukaliśmy zbyt wcześnie.


Jezioro Straszyńskie

Po dojściu na brzeg jeziora przez chwilę się zastanawiałem, czy nie iść na wschód i nie poszukać ujścia strumyka, ale szybko z tego zrezygnowałem, wiedząc, że w pustym kółku nad wodą będzie dużo łatwiejszy do odkrycia punkt B. Trzeba było tylko idąc ścieżką wzdłuż brzegu dotrzeć do cypla leżącego naprzeciw wysepek i na podstawie układu małej skarpy upewnić się, że nie mamy do czynienia z lustrzanym odbiciem tego fragmentu - bo do wyboru były dwa lampiony.

Idąc dalej na zachód niespodziewanie natknęliśmy się na lampion nad przepustem. Okazało się, że na mapie jest pasujący PK4, a zawierająca go kostka idealnie wpasowuje się na to miejsce, więc nie namyślając się długo spisałem ten lampion na kartę startową i poszliśmy z Gosią dalej.


Dzięki odkryciu PK4 wiedzieliśmy też już, na jakiej kostce jesteśmy, częściowo potwierdziliśmy moje wcześniejsze podejrzenia co do PK3 (ale nawet nie myśleliśmy o powrocie w jego okolice) i wiedzieliśmy, że następna kostka DomInA będzie musiała przynajmniej z jednej strony mieć cztery kropki. Jedyną spełniającą ten warunek i jednocześnie mogącą zawierać duży fragment jeziora była ta z PK8, gdzie punkt wyglądał na wiszący na wzgórzu nad brzegiem (chociaż z cieniowaniem lidarowym nigdy do końca nie wiadomo). Na miejscu wzięliśmy prawidłowy, środkowy z trzech lampionów. Przez moment wahałem się nad przebitką na stowarzysza, jednak zostałem przy pierwotnej decyzji po krótkiej dyskusji z zawodnikiem z innej drużyny, z trasy TU, Denysem.

Po ósemce trzeba było się zastanowić nad dalszą drogą - czy lepiej iść na zachód, nie wiedząc, na jaką kostkę trafimy, czy wrócić w kierunku startu i lewą stronę mapy zrobić od północy. Ostatecznie wybraliśmy rozwiązanie pośrednie i decyzję odłożyliśmy do znalezienia PK2, mającego znajdować się w wąskiej zatoczce na zachodnim skraju jeziora. Miał to być łatwy punkt - jeden z dwóch znajdujących się w planie mapy. Jednak i tutaj była niespodzianka: w terenie były dwie takie zatoczki obok siebie, co Dominika skrzętnie wykorzystała, wymazując jedną z nich z mapy. Pewnie nawet byśmy się na to nabrali, gdyby nie zachowanie drużyn z innej trasy, które sprawdzały tu teren dokładniej, niż możnaby się spodziewać.

Ten przybrzeżny odcinek nad Jeziorem Straszyńskim bardzo poprawił nam humor - po wybitnie frustrującym wschodnim rejonie mapy można było teraz z odrobinę większym optymizmem podchodzić do wyniku.


Zachodnie puzzle

Ponieważ PK2 był już dosyć daleko na południowym zachodzie, niezbyt opłacało nam się wracać w rejon startu i postanowiliśmy zaryzykować zdobywanie kolejnych kostek od południa. Dodatkowymi argumentami za tą decyzją były dwa założenia prowadzące do wniosku, że na najdalej na południe wysuniętym klocku będzie PK7. Pierwszym była zaznaczona na tym wycinku na biało droga, którą uznałem za kontynuację podobnej widniejącej na skraju głównej mapy. Drugim linia energetyczna, która co prawda na głównej mapie biegła w innym kierunku, ale podejrzewałem (słusznie jak się okazało), że może mieć odgałęzienie prowadzące niemal do samego punktu - i tak faktycznie było.

W międzyczasie próbowałem to wytłumaczyć Gosi, ale nie była zainteresowana. Potem przy punkcie zdziwiona pytała, skąd wiedziałem, że tam będzie lampion i nie całkiem była zadowolona z mojej odpowiedzi, że "z mapy". Szkoda, że wcześniej tak łatwo to nie wychodziło...

Następnej kostki nie dawało się łatwo dopasować bez zastosowania taktyki, o której mówił nam spotkany przy siódemce Paweł, to jest wejścia na jej obszar i sprawdzenia, który wycinek pasuje do terenu. Na szczęście dużą część dostępnych płytek domina już wykorzystaliśmy i z potrzebnych jednokropkowych zostały tylko dwie. Widząc z daleka dolinę ze stawem czy rzeczką łatwo mogliśmy wytypować kostkę z PK5, a potem znaleźć prawidłowy lampion cyplu nad rzecznym wąwozem i wiszącego niedaleko stowarzysza.

Z płytek z trzema kropkami została już tylko jedna z PK6, szybko więc przecięliśmy na przełaj łąkę, wychodząc niemal prosto na punkt.

Następna kostka musiała mieć cztery kropki, czyli musiała to być ta z dziewiątym punktem kontrolnym (co zostawiało bezpunktową płytkę na ostatnie pole do dopasowania). Doszliśmy więc do wąwozu strumienia i poszliśmy jego dnem na wschód, wypatrując lampionu wiszącego nad brzegiem małego leśnego oczka wodnego. Podejrzewałem też możliwość zarośnięcia tego oczka w coś w rodzaju bagienka i chyba tak się stało, bo żadnego zbiornika wodnego nie widzieliśmy, a jedyny znaleziony przez nas lampion (jak się okazało, PS... ale nie było od czego liczyć tu odległości) wisiał nad takim właśnie małym moczarem.


Strumienie i wąwozy

To jeszcze nie był koniec, bo zostały nam jeszcze trzy punkty kontrolne do odnalezienia (nie licząc tych odpuszczonych na wschodzie). Pierwszy (PK1) był względnie łatwy, na końcu małego wąwozu.

Do następnego, który miał być na białym kółku pośrodku mapy i na który na podstawie mapowej siatki kilometrowej wytypowałem wycinek A, prowadziłem nas najpierw ledwo widoczną dróżką od jedynki, a potem, kiedy zanikła całkiem, znowu na przełaj przez las i strumień (Gosia miała na tym etapie już dość takich przepraw - nie zliczę, ile tego było przez całą trasę...). Trochę nas zniosło i wyszliśmy na dwa lampiony, z których południowy pasował mi do wycinka, a że wisiał pod linią energetyczną, uznałem, że moja wcześniejsza teoria o podziałce kilometrowej była błędna, a prosta linia z wycinka była właśnie tymi przewodami z prądem. Tu niestety wkradł się błąd, bo nie wziąłem pod uwagę możliwego odbicia lustrzanego na kółku. Pierwotna teoria była słuszna, a prawidłowy lampion powinien być po północnej stronie wzniesienia, a nie południowej...

W czasie marszu tego jednak nie wiedziałem i poszliśmy szybko z Gosią po ostatni punkt D, znajdujący się już całkiem blisko mety, na swego rodzaju wale pomiędzy dwoma płytkimi wąwozami.

Na metę dotarliśmy kilka minut przed upływem naszego limitu spóźnień. Dobrą chwilę rozmawialiśmy z innymi uczestnikami, którzy skończyli swoje trasy, a także z Dominiką.

W domu oczywiście analizowałem swoje przejście m. in. porównując nasze wycinki z pełniejszymi mapami TP i TU czy zdjęciem wzorcówki. Wyniki potwierdziły moje analizy: 2xBPK, 3xPS i 36 minut spóźnienia przełożyły się na 301 punktów karnych i dwunaste miejsce - aby myśleć o lepszym przy takiej obsadzie, jaka była, nie można popełniać tyle błędów. Wyniku w Pucharze KInO tym razem nie poprawiłem, ale za to trasa mi się podobała, jeśli nie liczyć tego frustrującego (by nie powiedzieć: wkurzającego) niepowodzenia na wschodnich kostkach. Mapa była trudniejsza, niż wyglądała na pierwszy rzut oka, ale łatwiejsza, niż niektórzy się obawiali, i dała się przejść. Dominika ciekawie wykorzystała też dostępne smaczki, jak dwie zatoczki przy PK2 czy leżące blisko siebie linia energetyczna i siatka kilometrowa na PK A.


Na marginesie - ciekawostki z okolicy

W bąkowskich lasach już kiedyś byłem, tylko nie po południowej stronie miejscowości (jak teraz), a północnej - na Bursztynowej Górze. Bursztynowy to też nazwa żółtego szlaku PTTK, którego oznaczenia widzieliśmy na trasie, a któy prowadzi z Otomina między innymi właśnie przez okolice Bąkowa i po obu stronach Radunii oraz Jeziora Straszyńskiego aż do Pruszcza Gdańskiego.

W czasie nieudanych poszukiwań PK C trafiliśmy też na świeżo wyrównane, biegnące blisko siebie drogi, które były przy tym strasznie grząskie i błotniste. Szybki przegląd Google Maps i Wikimapii pokazał w tym miejscu tor motocrossowy.

Prowadzące nas przez dłuższą chwilę Jezioro Straszyńskie (znane też od innej miejscowo Goszyńskim) to zbiornik na rzece Raduni, spiętrzony na początku XXw. dla potrzeb zasilania elektrowni wodnej w Straszynie. Do lat osiemdziesiątych pełniło funkcje rekreacyjne, a Wikimapia wskazała, że na jego brzegu - gdzieś między naszymi punktami PK4 a PK8 znajdował się ośrodek wypoczynkowy. Zamknięto go po tym, jak jezioro zostało ustanowione źródłem wody pitnej dla niektórych dzielnic Gdańska. Ciekawe, czy coś jeszcze po nim zostało...?


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz