Po kilku tygodniach przerwy pojechaliśmy z Tomkiem na kolejny trening Z mapą do lasu. Tym razem bazą było Gołębiewo, a właściwie parking położony koło tej znajdującej się w administracyjnych granicach Gdyni śródleśnej osady. Jej lokalizacja jest o tyle nietypowa, że od reszty Gdyni oddzielona jest trójmiejską obwodnicą, najłatwiejszy dojazd do niej prowadzi przez gdańską ulicę Spacerową, a większość lasów w jej pobliżu należy do Sopotu. Prywatnie to miejsce kojarzy mi się najbardziej z nieco pechowym udziałem w MnO Do Źródełka, gdzie dwa lata temu padły mi styki w ręcznej latarce, a słaba czołówka ledwo pozwoliła mi wrócić na metę. O szukaniu punktów raczej nie mogło wtedy być mowy.
Na szczęście tym razem było zdecydowanie lepiej. Przede wszystkim wybraliśmy krótszą trasę, jedynie z dwunastoma punktami kontrolnymi. Jak zgodnie stwierdziliśmy, było to akurat tyle, żeby było dość ciekawie i żeby się po drodze nie zniechęcić, jak poprzednio w Wielkim Kacku.
Poza tym Tomek, który delikatnie mówiąc nie do końca się zgadzał z użytym przeze mnie w relacji z tamtego treningu określeniem tempa jako spacerowe, teraz od początku cisnął biegiem do przodu, dodatkowo motywowany panującym w zaśnieżonym lesie dojmującym chłodem. Nie bez trudu udawało mi się za nim nadążyć, ale [óźniej nawet trochę wszedłem w rytm podbiegania odcinkami, mimo że nie jestem typem biegacza i za bieganiem nie przepadam (choć w czasach szkolnych byłem niezłym sprinterem). To dość szybkie tempo, równoważone odcinkami marszu i dłuższym szukaniem niektórych punktów, przełożyło się na znacznie szybsze ukończenie trasy: w ciągu mniej więcej półtorej godziny zebraliśmy wszystkie punkty, przebywając dystans około jedenastu kilometrów. Obyło się też bez bagiennych niespodzianek, choć niewiele brakowało, żeby Tomek dwa razy wtopił między PK2 a PK3, próbując biec na skróty w kierunku punktu.
Z żadnym punktem nie mieliśmy dużego problemu, choć kilkukrotnie musieliśmy korygować wzajemnie swoje twierdzenia. Od jedynki do szóstki biegliśmy i szliśmy właściwie jak po sznurku. Przed PK7 trochę dyskutowaliśmy o naszej pozycji na mapie, bo nie byliśmy całkiem jej pewni. Do ósemki wskutek chwilowego rozdzielenia trafiliśmy osobno, ale też bez większego problemu (jeśli nie liczyć tego, że Tomek skręcił odrobinę za wcześnie).
Przy odejściu z PK9 nietypowo to ja chciałem iść na przełaj, a Tomek drogami. W końcu poszliśmy skrótem i łatwo znaleźliśmy dużą drogę, z której jeszcze łatwiej trafiliśmy do chyba najciekawszego PK10. Na mapie wyglądał jak mały dołek w większym dołku, jednak w rzeczywistości dołek zewnętrzny okazał się być niedomkniętą warstwicą, a w terenie małą, ale stromą górką, na której szczycie rzeczywiście znajdowała się dziura. Całość świetnie nadawała by się na fort w zabawie śnieżkami.
Pozostałe dwa punkty były w zasadzie formalnością, choć przy ostatnim musieliśmy się wspomagać orientacją względem położonego w narożniku leśnej szkółki stawu i wznoszącej się nad nim górki. Nieci po dwunastej byliśmy już na mecie i po szybkiej herbatce mogliśmy wracać do Wejherowa, zadowoleni z wyniku i znacząco cieplejszej pogody.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz