Korzystając z rozjaśnienia nieba w poniedziałkowy poranek wybrałem się na małą wędrówkę po śmiechowskich lasach, co by wreszcie zacząć się ruszać trochę bardziej w tym roku - bo w styczniu poza jednym weekendem byłem strasznie leniwy. Teraz chcę zacząć chodzić trochę więcej, a może i na jakąś dietę się zdecyduję. Tymczasem migawki z tego spaceru:
Na początek trasy wybrałem skrzynkę geocachingowa Roszczynialski, do której już kiedyś podchodziłem, ale z różnych przyczyn nie udało mi się jej zdobyć. Ukryta została w śmiechowskim lesie, o rzut beretem od ulicy, której patronem jest bohater skrzynki, ksiądz Edmund Roszczynialski, przedwojenny proboszcz wejherowskiej fary, zamordowany przez hitlerowców w 1939r. Co prawda z samej skrzynki nie dowiemy się o nim tyle, co z jej internetowego opisu, ale autor kesza nadrabia tę małą wadę ukryciem, przy którym wyraźnie się starał. To jest dobra skrzynka do zachęcania początkujących.
Po odnalezieniu tej skrzynki dalej szedłem przecinką na linii rozgraniczającej oddziały leśne. Na tym odcinku najciekawszym miejscem był szczyt jednego ze wzgórz, pocięty stromymi skarpami i wąwozami, a dodatkowo z widokiem na część Wejherowa.
Nieco dalej na południowy wschód, o kilkadziesiąt metrów od tej samej przecinki, jest znane mi już najwyższe wzniesienie w granicach Wejherowa, a jednocześnie punkt osnowy geodezyjnej o wysokości 149m n.p.m. Tym razem oprócz znanych mi już widoków na Osiedle Fenikowskiego z kawałkiem północnego Śmiechowa czy dolinę Redy z kawałkiem (prawdopodobnie) Bolszewa, dostrzegłem dwie rzeczy: starsze, już uszkodzone oznaczenie punktu geodezyjnego, którego z jakichś przyczyn wcześniej nie zauważałem, a także pozostawiony na drzewie nieco poniżej szczytu lampion jakiejś niewielkiej imprezy.
Pogoda była ładna, i choć z upływem czasu niebo stopniowo się chmurzyło, to utrzymywała się temperatura dobrych kilku stopni powyżej zera. Mimo to zima nadal nie chciała dać o sobie zapomnieć i - podobnie jak w mieście górki brudnego śniegu po odśnieżaniu - w lesie, szczególnie w ocienionych dolinach po północnej stronie wzgórz, nadal można było spotkać jej ślady w postaci zmrożonej ziemi i mchu pod warstwą liści, częściowo zamarzniętych kałuż i bajorek, a także lodowych reliktów po takich wzorkach, jakie pokazałem w poprzednim poście:
Po drugiej stronie szosy gniewowskiej mijałem m.in. obiekt, który zaskoczył mnie podczas ostatniego Darżluba, między siódmym a ósmym punktem kontrolnym. Jego funkcji jednak specjalnie nie dociekałem, ani wtedy, ani teraz. Nieco dalej drogę przegrodziło niedawno złamane drzewo, którego obejście nie za bardzo wchodziło w grę - z lewej strony gęste krzaki, z prawej podmokła dolinka. Nie pozostało nic innego, niż przejście po jego gałęziach przez koronę.
W końcu dotarłem do skrzyżowania niedaleko Gniewowa, które - biorąc pod uwagę ilość łączących się tu dróg - mogłoby być nazwane Gniewowską Gwiazdą, na wzór podobnych skrzyżowań w Lasach Sopockich. Był to najdalej na południe wysunięty punkt mojej wędrówki - stąd już skierowałem się na północ, w kierunku Pieleszewa. Stamtąd, częściowo po tzw. Drodze Brzozowej, lokalnym odcinku czarnego szlaku Zagórskiej Strugi, wróciłem do Wejherowa.
Muszę jeszcze wspomnieć o czymś, co wywołuje we mnie dosyć ambiwalentne uczucia, a ostatnio jest tematem sporych medialnych konktrowersji w połączeniu z informacjami o Puszczy Białowieskiej: w okolicach Gniewowa widziałem prace gospodarcze przy wycince drzew, a przy Pieleszewie ślady takich prac. Obejmuje to zarówno leżące pnie, jak i rozjeżdżone drogi. Z jednej strony rozumiem potrzebę takich prac dla stanu lasu i kondycji Lasów Państwowych, rozumiem, że nasadzeń jest więcej niż wycinania, rozumiem, że drogi będą (przynajmniej częściowo naprawione), ale z drugiej strony trochę to jednak zaburza zarówno krajobraz, jak i leśny ekosystem. Nawet budowa wspomnianej pięknej Drogi Brzozowej w 2008r. spowodowała znaczące wypłaszczenie, a częściowo wyrównanie pięknego kilkusetmetrowego wąwozu, i tu nie wiem, czy nie wolałbym starej drogi, choć nowa jest znacznie przyjaźniejsza dla peszych i rowerzystów, z równą nawierzchnią i odwodnieniami - ale przyznaję, że kieruje mną nie tylko racjonalne podejście, ale i sentyment do wspomnień z dzieciństwa. Tak czy siak, chciałbym, aby przynajmniej część takich inwestycji była trochę inaczej pomyślana...
Osobną kwestią pozostaje oznakowanie miejsc wycinki - w przypadku prac trwających koło Gniewowa widziałem znak tylko na Gniewowskiej Gwieździe, niedbale oparty o drzewo, natomiast żadnego oznaczenia nie mijałem w drodze w górę. Rozumiem, że nie da się obstawić każdej ścieżki, ale parę znaków więcej by chyba nie zaszkodziło - kilkaset metrów przed miejscem prac i niecały kilometr przed Gwiazdą mijałem skrzyżowanie, które nieźle by się do tego nadawało. Przyznam jednak, że mogłem też sprawdzić dokładniej informację umieszczoną na stronie nadleśnictwa Gdańsk, o czym będę z pewnością pamiętał w przyszłości.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz