26 lutego 2016

Ścieżki i chaszcze VII Marszu na Orientację w Domatówku

21 lutego w Domatówku wziąłem udział w VII Marszu na Orientację. Wcześniej o tej imprezie słyszałem wiele dobrego i w związku z tym sam chciałem spróbować. Dlatego też tę niedzielę miałem zaplanowaną już od dłuższego czasu.
Organizatorem imprezy i budowniczym dwóch z trzech dostępnych tras był Dariusz Okoń, którego miałem wcześniej okazję poznać podczas jednej z imprez SKPT. Oczywiście nie dał mi wyboru i z miejsca zapisał mnie na najtrudniejszą i najdłuższą, dzięsięciokilometrową. Dla osób mniej doświadczonych, a przede wszystkim dla rodzin przeznaczył krótszą trasę o nominalnym dystansie sześciu kilometrów. Trzecią trasę - dla młodzieży - budował leśniczy Tomasz Jopek.



Trasa 10 km

Najdłuższa trasa była najbardziej urozmaicona, a jednocześnie pełna pułapek czyhających na uczestników. W pobliżu prawie każdego punktu kontrolnego były mniej lub bardziej podstępne stowarzysze, a niektóre z lampionów były w różny sposób ukryte - na leżących pniach, karczach pośród krzaków czy na drzewach po stronie przeciwnej do ścieżki. Z kolei niektóre stowarzysze były tak umieszczone tak, że trudno było się powstrzymać od ich spisania. Jeśli chodzi o rzeźbę terenu, to nie była zbyt wymagająca - okolice Domatówka i Piaśnicy, wokół których poprowadzono trasę, okazały się dosyć płaskie, choć trafiło się kilka pagórków i dolinek. Nie brakowało za to okazji do zamoczenia butów - konieczne okazywało się przekraczanie kilku rzeczek, strumieni i rowów, a nawet obszaru grząskiej łąki (żeby nie powiedzieć bagien) - choć jeśli ktoś chciał, to ostatnie zapewne dało się obejść.



Moje przejście

Nie będę opisywał całej trasy, a jedynie najciekawsze moim zdaniem miejsca. Kolejność zdobywania punktów kontrolnych była dowolna, ale ich układ na mapie właściwie narzucał ich kolejność w jedną lub drugą stronę pętli, jedynie przy PK3 pozwalając zdecydować o wzięciu go na początku marszu lub w drodze powrotnej do mety. Ja wybrałem pierwszą opcję i właśnie na drodze do do PK3 zaraz po przekroczeniu rowu ku swojemu zaskoczeniu natrafiłem na lampion o dobre dwieście metrów za wcześnie, zapewne należący do innej trasy, co zresztą jeszcze kilka razy się powtórzyło. Zresztą przy samej trójce nie dość dokładnie wymierzyłem odległości i zebrałem stowarzysza. Natomiast koło PK2 wypadła mi z kieszeni czapka, w czym zorientowałem się dopiero pół kilometra dalej.


Przy PK4 popełniłem największy błąd. Na początek szukałem punktu na górce, zamiast w dolince (punkt trochę przesłaniał mapę w tym miejscu, a koszulka jeszcze trochę rozmyła ten obraz. Potem wziąłem stowarzysza i wróciłem do drogi, gdzie mylnie stwierdziłem, że to nie była właściwa dolinka. Jeszcze raz namierzyłem się od słupka oddziałowego, ale coś mnie po drodze zniosło i wylądowałem kilkadziesiąt metrów za daleko na zachód, co zaowocowało zebraniem punktu z innej trasy, czyli punktem mylnym. Kosztowało mnie to łącznie 130 punktów karnych, czyli więcej niż połowę całego mojego wyniku.
Punkty oznaczone piątką i szóstką były ciekawe ze względu na umieszczenie na bardzo podmokłym terenie. Do piątki trzeba było dostać się przez kładki na bajorku (co łatwe nie było, a idąc do PK6 miałem już trochę mokre buty, na tyle, że przejście na przełaj przez wspomnianą bagnistą łąkę nie robiło mi dużej różnicy. Sama szóstka też była ciekawie ukryta.


Do PK8 kawałek szedłem kawałek wzdłuż leśnego kanału czy rzeczki. Sam punkt był na jednym z kilku leżących blisko siebie pagórków, przy czym prawie każdy z sąsiednich też był ozdobiony lampionem. W dalszej drodze mijałem jeszcze kilka strumyków, a punkt stowarzyszony do PK11 też był zawieszony nad bajorkiem w długiej dolinie. Na tym odcinku jednak nie dałem się nabrać na żadną tego typu pułapkę.


Trochę więcej problemów miałem z punktami najdalej oddalonymi od bazy. Przy PK13 i PK14 wziąłem stowarzysze - trochę zabrakło dokładności. Z piętnastką na szczęście takich problemów nie było.
Na drodze do PK12 czekała kolejna przeprawa - przez Piaśnicę i leżące nad nią łąki. Sam punkt leżący na obrzeżach wsi Mała Piaśnica okazał się kolejną pułapką - przez chwilę zastanawiałem się nad wyborem lampionu, ale ostatecznie wybrałem stowarzysza. Czasem irytujące są takie punkty na pograniczu rozbudowujących się wsi, łąk i lasu - jest obszar największych zmian w terenie w porównaniu z mapami sprzed kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu lat.
Rzekę przekroczyłem jeszcze raz - koło zawieszonego na jej brzegu PK10, również otoczonego stowarzyszami. Ostatnim punktem na mojej drodze był PK7 - nietypowym, bo terenowo-zadaniowym, gdzie trzeba było przemnożyć wszystkie nieparzyste cyfry z kartki na słupku i lampionową kredką wpisać wynik w kartę startową. Potem jeszcze tylko powrót przez już w tym miejscu nieco monotonny sosnowy las.



Zakończenie

Na mecie w Domatówku czekało już ognisko z kiełbaskami, kawa, herbata, a także słodki poczęstunek - domowe gofry i rogaliki. Po sprawdzeniu kart Darek wraz z innymi organizatorami mógł z niewielkim opóźnieniem przejść do ogłaszania wyników i rozdania nagród. Podobnie jak w Leśniewie, tak i tutaj nagrody jak na imprezę bez wpisowego były bardzo ciekawe, urozmaicone i wartościowe. Zwycięzcą mojej trasy został weteran Damian Lanc, weteran wielu InO i organizator leśniewskiego rajdu. Bardziej szczegółowe wyniki, a także więcej zdjęć można zobaczyć na facebookowym profilu Nasze Domatówko, a także w relacji portalu 24kaszuby.pl.
Następny, ósmy już marsz w Domatówku pod koniec czerwca.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz