Po kilku sukcesach na łatwiejszych trasach w InO (np. wygrana na trasie MT w marcowych Manewrach) postanowiliśmy z Robertem wystartować na jakimś trudniejszym poziomie. Ze względu na różną dostępność terminów wspólnie zdecydowaliśmy się na trasę czarną w 8. Rajdzie z Kompasem trzydziestego maja. W międzyczasie Robert wystartował w kategorii trudnej w I MnO Do Źródełka, a ja w o stopień trudniejszej kategorii BT w dziesiątej edycji Kaszubskiej Włóczęgi. O wyniku Roberta i jego drużyny można bardzo delikatnie powiedzieć, że na kolana nie powala, jednak rezultat osiągnięty przez Wojtka (pozdrawiam) i mnie w ostatnią sobotę na aż takie delikatne określenie nie zasłużył. Ale po kolei.
W sobotę 23 maja pogoda rano była - przynajmniej w Wejherowie - zadziwiająco ładna, choć niestety nie utrzymała się długo. Ja mimo zmęczenia (po raz kolejny jechałem na InO po nocy w pracy) czułem się nieźle. Dojazd nie sprawił dużo kłopotu, choć w samym Borsku trzeba było zapytać o drogę do ośrodka, który miał mieścić bazę imprezy. Nasza trzydziesta minuta startowa (przy godzinie "zero" o 10.00) pozwalała nam nie spieszyć się za bardzo, a i tak mieliśmy jeszcze chwilę na przygotowanie się do marszu, a Wojtek spokojnie zdążył jeszcze odebrać koszulkę.
Kiedy dostaliśmy mapę, Wojtek trochę się zdziwił zobaczywszy na niej kilka białych plam (choć należałoby raczej powiedzieć, że to fragmenty mapy były plamami wśród bieli...), mimo że wcześniej wspomniałem, że na tym poziomie mapa może być nieco zmodyfikowana. Wymazane w niektórych miejscach drogi zdziwiły go jeszcze bardziej, no ale niestety to już urok tras na tym poziomie trudności.
PK 1
Mimo to ruszyliśmy w drogę z zamiarem osiągnięcia jak najlepszego wyniku, choć oczywiście żaden z nas nie liczył na miejsce w czołówce, choć przez pierwsze kilka punktów radziliśmy sobie może nie doskonale, ale całkiem nieźle, choć było też parę wpadek. Jedną z najbardziej zapamiętanych było wzięcie przeze mnie górki czy raczej wału z mapy przy PK1 za wąwóz, co poza kilkoma innymi przyczynami, które dały nam się jeszcze później we znaki, spowodowało bardzo długie poszukiwania lampionu, który okazał się być dwa razy dalej od miejsca, gdzie początkowo szukaliśmy, ukryty w głębi lasu za stowarszyszem.
PK 2
Droga na dwójkę też nie była łatwa. Częściowo szliśmy ścieżką należącą do czarnego szlaku Wdzydzkiego, zresztą nie jedyny raz tego dnia. Zaprowadziła nas ona jednak w gęste i trudne do przebycia krzaki, z których z pewnym wysiłkiem wydostaliśmy się na krawędź pola, skąd rozciągał się wspaniały widok na prawie całe Jezioro Wdzydze. Wojtek zrobił tu kilka zdjęć (zresztą jest autorem wszystkich fotek w tym wpisie) i poszliśmy dalej laskiem porastającym południowy brzeg jeziora w kierunku doliny, w której mieliśmy znaleźć PK 2. Tutaj najpierw spisaliśmy stowarzysza, sugerując się zaznaczonym na mapie początkiem skarpy, a potem poprawiliśmy na punkt znajdujący się nieco dalej na zachód, który nieco bardziej pasował układem rzeźby terenu. Okazało się jednak, że stowarzysza zamieniliśmy na innego stowarzysza.
PK 3
Dotarcie do trójki było nieco łatwiejsze, choć trochę musieliśmy się naszukać lampionu w okolicy granicy kultur pomiędzy sosnowymi zagajnikami o różnym wieku i w sumie do końca nie byliśmy pewni, czy wybraliśmy właściwe miejsce, tym razem jednak decyzja była słuszna.
PK 4
Czwarty punkt kontrolny umiejscowiony był nad skrzyżowaniem kanałów odwadniających. Tu również pojawiły się wątpliwości, zarówno pod względem lokalizacji właściwego skrzyżowania, jak i położenia lampionu względem niego. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na punkt położony bardziej na północ, ponieważ bardziej odpowiadała nam jego pozycja oraz umieszczenie po północnej stronie skrzyżowania. Według wyników był to punkt stowarzyszony.
PK 5
Z piątką nie było dużych problemów - zbliżyliśmy się jeszcze raz do Wdzydz i w leśnym zagłębieniu terenu spisaliśmy kod z lampionu na jagodowym poletku. Po drodze wyjaśniło się też, dlaczego budowniczy trasy zostawił na mapie numery oddziałów leśnych. Po prostu numeracja uległa zmianie i to w dodatku nie jakąś równą liczbę, więc numery z mapy z lat 70-tych XX w. nie były przydatne.. Później jeszcze się dowiedzieliśmy, że możliwe są nie tylko zmiany numerów, ale i nowy przebieg przecinek pomiędzy numerami, co nie było szczególnie pocieszające.
LOP
Mając już duże opóźnienie i planując dotarcie na metę przynajmniej w okolicach limitu czasowego, zdecydowaliśmy się darować sobie PK 6, znów umieszczony wśród śródłąkowych kanałów, i od razu przejść do LOPki, którą poprowadzono wzdłuż... kolejnego kanału. Po drodze przebijając się przez kapelusz Włóczykija przesłaniający ten fragment mapy minęliśmy jezioro o dosyć nietypowej nazwie Zmarłe. Na sam kanał, jak się okazało, nie weszliśmy od początku, ale nieco dalej, od razu natrafiając na lampion, który po zmierzeniu odległości okazał się być stowarzyszem. Dwa z trzech prawidłowych punktów były dalej, prawie przy końcu LOP. Trzeciego nie odnaleźliśmy, a usłyszawszy od innego uczestnika, że był na początku (gdzie nie szliśmy), uznaliśmy, że wracanie się po niego nie jest szczególnie opłacalne. Z kolei po analizie trasy z GPS nałożonej na wzorcówkę mogę zauważyłem, że minęliśmy go całkiem blisko i nie zauważyliśmy. Trochę szkoda, ale to nie ostatni taki przypadek tego dnia.
PK 7
Na siódemkę najpierw nieco niepewnie poszliśmy na azymut, potem z gwieździstego skrzyżowania przecinką na północy zachód, a następnie bardziej na północ, znowu na azymut. Ale chyba trochę nas zniosło, bo lampiony znaleźliśmy jeszcze spory kawałek na zachód. Na dodatek spisaliśmy tego położonego dalej, czyli stowarzysza, myląc przecinki, które były tu dość gęsto rozmieszczone, za to w znacznej mierze usunięte z mapy.
PK 8 i 9
Droga do ósemki wydawała się łatwa - kawałek na zachód, potem granicą oddziałów leśnych i skręt w drugą przecinkę na południe. Ale tam niespodzianka - lampionu nie ma, a i rzeźba terenu, jakby nie całkiem pasuje do układu poziomic. Cofnęliśmy się o przecinkę, ale tam też nie znaleźliśmy lampionu, choć teren nieco bardziej odpowiadał mapie. Jeszcze dłuższą chwilę krążyliśmy w okolicy, sprawdzając znowu tę pierwszą przecinkę i spory kawałek lasu w okolicy, ale nie znalazłszy nic, wpisaliśmy na kartę BPK z przekonaniem, że szukaliśmy we właściwym miejscu. I, jak się dowiedziałem, faktycznie tak było, ale lampion ponoć był gdzieś z drugiej strony jednego z drzew w dolinie opodal przecinki.
Próbowaliśmy jeszcze znaleźć dziewiątkę, ale bez powodzenia. Jak pokazuje GPS, nawet się do niej nie zbliżyliśmy. Za to straciwszy w tym rejonie dużo czasu, zdecydowaliśmy się iść dalej, do dziesiątego PK. Nie było to łatwe, gdyż krążąc, straciliśmy pewność co do naszej lokalizacji, a białe palmy i wymazane drogi z mapy nie ułatwiały zadania. Mimo to, trochę intuicyjnie, trochę z wyczucia, a trochę idąc za większą grupą, znaleźliśmy właściwy rejon, choć znów nie byliśmy w stanie odkryć lampionu. Co ciekawe, ślad GPS pokazuje, że przeszedłem tuż obok niego...
PK 13
Jedenasty i dwunasty punkt darowaliśmy sobie, podobnie jak wcześniej szóstkę. Byliśmy już teraz na takim etapie, że nie mając szans na dobre miejsce ani szczególnych chęci walki skupiliśmy się na walorach krajoznawczych okolicy. PK 11 i 12 położone na monotonnej równinie Lasu Przytarnia, przez który szliśmy od jakiego czasu, nie były zachęcające na tyle, żeby żałować straconych na nich punktów karnych. Ostatnie trzy punkty bardziej się pod tym względem wyróżniały, a znalezienie trzynastki poprawnie względem rzeźby terenu pozwoliło nam znów zyskać pewność co do naszej lokalizacji.
PK 14
Mogłoby to jednak wcale nie pomóc przy szukaniu PK 14, bo droga, którą szliśmy dalej, wiodła nas znów białym pasmem na mapie. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie wbić na górę przecinką, ale gąszcz widoczny na jej wyższych partiach nas zniechęcił. Już byśmy odpuścili kolejny punkt, gdyby nie kamienny drogowskaz na Górę Chełmice. Na naszej mapie co prawda tej nazwy nie było, ale za to i na mapie, i na drogowskazie była podana jej wysokość - 201,4 m n.p.m., dzięki czemu kawałek poszliśmy znakowanym szlakiem rowerowym przez wąwóz pod górę, a potem przecinką na południowy zachód, by znaleźć kolejny wąwóz, na dole którego powinien być lampion. Wąwóz znaleziony, lampiony znalezione nawet dwa, ale żaden w miejscu zaznaczonym na mapie. Pierwszy w górze wąwozu był oczywistym stowarzyszem - tu była zbyt duża odległość do prawidłowego miejsca. Drugi był blisko dolnego krańca wąwozu, ale nie wewnątrz niego, jak na mapie, ale ponad jego wschodnim zboczem. Spowodowało to kolejne krążenie w celu znalezienia innego lampionu i sprawdzenia, czy nie ma innego wąwozu. Ostatecznie jednak spisaliśmy dolny lampion.
PK 15
Piętnastkę już na samym początku uznaliśmy za ciekawostkę i wyzwanie, bo została zaznaczona na wyspie na jeziorze. Do tego zapewne odnosił się widoczny na mapie żart budowniczego trasy o ochłodzeniu zmęczonych stóp. Na szczęście jezioro okazało się być o wiele bardziej zarośnięte i przypominające miejscami torfowisko czy bagnisko, niż pokazywała to pochodząca w końcu sprzed czterdziestu lat mapa i dało się je przekroczyć małą kładką w przewężeniu, a na samą wyspę dało się przejść po gałęziach leżących na grząskim terenie. Ciekawi byliśmy, czy te gałęzie były tam wcześniej, czy dopiero będący tu przed nami uczestnicy marszu je dostarczyli, ale teraz już raczej nie dowiemy. Za to oglądając na youtube filmik uczestnika, który zajął trzecie miejsce, cieszyłem się, że od razu zdecydowaliśmy się na podejście do wyspy od północy.
Podsumowanie
Powrót z wyspy do bazy imprezy zajął nam sporo ponad godzinę, z czego większość poruszaliśmy się poza mapą, kierując się prawie wyłącznie kompasem. Ostatecznie zdążyliśmy kilka minut przed zamknięciem mety, ze świadomością, że wynik nie będzie dobry. Zresztą nawet nie czekaliśmy na ogłoszenie wyników, po przebraniu się, zjedzeniu bigosu i babeczki (jedno i drugie całkiem dobre) pojechaliśmy z powrotem do Wejherowa.
Wstępne wyniki ogłoszone po kilku dniach w internecie pokazały, że na osiemnaście możliwych (piętnaście PK i trzy LOP) potwierdziliśmy jedenaście, w tym trzy stowarzyszone (PK 2, 4, 7). BPK na ósemce zostało oczywiście zgodnie z regulaminem potraktowany jako punkt mylny. Razem z karą za czas otrzymaliśmy 1645 punktów karnych, co przełożyło się na trzecie miejsce od końca. Ale przynajmniej nie ostatnie :)
A na poważnie, to zawiodły przede wszystkim brak dyscypliny w kontroli dystansu i czasu. W kilku miejscach próbowałem liczyć parokroki czy mierzyć dystans przy pomocy tempa i czasu, ale na dłuższą metę nie miałem do tego cierpliwości. Wojtek jako typ raczej biegacza też chyba nie był przyzwyczajony do takich dystansów w marszu - jakby nie patrzeć, to zupełnie inny wysiłek. Konieczne też uzupełnienie wody w Kliszkowach, przed dotarciem do mety. Nauka na przyszłość: więcej dyscypliny, lepsze planowanie trasy i poprawa kondycji.
Niestety, na Kompasie ta nauka się nie przydała - pogoda na Włóczędze była na tyle zmienna, że większość trasy szedłem na krótkim rękawku i nawet herbata z prądem w domu nie pomogła mi w uniknięciu choroby. Na Kompas nie poszedłem ze świadomością, że potencjalnie zapalenia gardła czy oskrzeli mogłoby po tym przejść w zapalenie płuc. Zresztą jak się okazało Robert też nie mógł iść. Ten poziom trudności będziemy musieli więc zawojować na jakiejś innej imprezie.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz