Nad zgłoszeniem na Tułacza zastanawiałem się dosyć długo. Do wyboru, oprócz pozostania w domu lub samodzielnego spaceru, miałem jeszcze Survivalik. Ale chociaż lubię imprezy organizowane przez GDAKK, to nie za bardzo miałem chęć na wyprawę do Straszyna. Dojazd do Osowy, gdzie miała mieścić się baza Wakacyjnego Tułacza, wydawał się łatwiejszy, a dodatkową zachętą była możliwość zmierzenia się z Robertem i jego drużyną. Zgłosiłem się więc na tę samą, piętnastokilometrową trasę pieszą, a dzięki Robertowi dotarcie tam było naprawdę wygodne.
Już przy zapisach pojawiła się ciekawa opcja wyboru mapy czarno-białej lub dopłaty za mapę kolorową. Zdecydowałem się na tę drugą opcję i porównując po imprezie te mapy stwierdzam, że była to słuszna decyzja i znacznie ułatwiła wędrówkę. Inną nietypową rzeczą był nieco inny rozkład startów, a mianowicie podzielenie ich na różne przedziały godzinowe. Najpierw, od 6:30, startowali uczestnicy najdłuższej trasy TP50, następnie od ósmej nasza TP15, a potem inne trasy. Wylosowałem sto piętnastą minutę startową, co przekładało się na godzinę 8:25, a Robert z Karoliną i Szymonem ruszali pół godziny później.
Po uzupełnieniu karty uczestnika i wymianie jej na kartę startową i część świadczeń mogłem odebrać mapę i ruszyć w drogę. I tu już było pierwsze zaskoczenie - mapa była względnie aktualna, według opisu wskazywała stan z 2009r., z czym na podobnej imprezie do tej pory się nie spotkałem. Zapewne to również kwestia nieco niższego poziomu trudności - dłuższe trasy oparte były o mapy z lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Mapa, którą się kierowałem, była podobna do poniższej, z tym że nie zawierała zaznaczonych na fioletowo punktów stowarzyszonych, ani zielonkawej linii oznaczającej mój przebieg marszu rejestrowany przez GPS.
Pierwszy punkt kontrolny można było potraktować jako lekką rozgrzewkę. Jego znalezienie nie było szczególnie trudne, choć patrząc na mapę miałem wrażenie, że powinien być na ścianie garażu, a nie na drzewie kilka metrów dalej. Więcej problemów miałem z dwójką. Chciałem iść do końca drogi idącej od jedynki i na PK 2 wejść od północnego zachodu. W związku ze zmianami w terenie od 2009r. i zaniknięciem części dróg trochę się to nie udało i na raty przebijałem się przez gęste chaszcze do dróżki, przy której powinien być PK 2. Wyszedłem prosto na lampion, z którego spisałem kod, ale krótki spacer na północny wschód do następnego lampionu przekonał mnie, że to zebrałem stowarzysza i musiałem dokonać poprawki kosztującej mnie dziesięć punktów karnych.
Do trzeciego PK szedłem z kolei ładną i względnie szeroką drogą, która dla odmiany zapewne powstała w ciągu ostatnich kilku lat, bo na mapie jej nie było. Dzięki słupkowi oddziałowemu mogłem się upewnić co do mojej pozycji i drogą nad bagienkiem dotrzeć do miejsca, gdzie trzeba było zagłębić się w las (na szczęście raczej rzadki), minąć stowarzysza wiszącego zdecydowanie za blisko drogi i po niezbyt długim poszukiwaniu znaleźć właściwy lampion.
Do czwórki też prowadziła łatwa droga, a widniejące na mapie dwie górki obok siebie sugerowały stowarzysza na szczycie wcześniejszej. Niestety nie spodziewałem się, że za właściwą górą jest jeszcze mniejsza, na której też budowniczy trasy umieścił punkt stowarzyszony, który zebrałem. Pewne wątpliwości miałem po zejściu z górki bliżej obwodnicy, niż się spodziewałem, ale nie miałem już chęci wspinać się z powrotem i sprawdzać.
Przy PK 5 spędziłem prawie najwięcej czasu. Co prawda jedyny lampion znalazłem dość szybko, ale jego położenie nie do końca zgadzało mi się z mapą i tym razem postanowiłem okolicę sprawdzić dokładniej, zanim go spiszę. Obszedłem ten rejon chyba ze trzy razy, zanim uznałem, że mogę ten punkt spisać i pójść dalej. Tu warto wspomnieć, że na większości trasy z PK 4 na PK 5 towarzyszyły mi oznaczenia szlaku-odgałęzienia od szlaku Trójmiejskiego. Odgałęzienie to stanowi (jak później sprawdziłem) szlak dojściowy do Dewajtisa Gołębiewa - pomnikowego dębu. Być może jeśli zdecyduję się na przejście reszty żółtego szlaku, to i Dewajtis odwiedzę.
Po dotarciu do linii kolejowej Gdynia-Kościerzyna przez chwilę szedłem właściwym szlakiem Trójmiejskim, aż do kapliczki Źródło Marii, w której pobliżu znalazłem PK 6 położony na charakterystycznym występie ziemnym w wąwozie. Z kolei dalej na drodze do punktów siódmego i ósmego napotykałem czarne oznaczenia szlaku Źródła Marii. Do PK 7 chciałem dojść od skrzyżowania pięciu dróg z przecinką na azymut zbliżony do północy, ale gęste zarośla zmusiły mnie do szukania okrężnej drogi. Sam punkt położony na brzegu obniżenia terenu znalazłem dopiero po obejściu tego okrążenia. PK 8 nie wymagał długich wędrówek, choć poprzedzony był zmyłką jedno skrzyżowanie wcześniej, a jak wynika z wzorcówki, również jedno skrzyżowanie dalej.
Następny, dziewiąty punkt kontrolny był chyba jednym z najciekawiej położonych na tej trasie, choć raczej nie z powodu walorów krajoznawczych (pod tym względem ustępował choćby szóstce czy dwunastce), a raczej problemów nawigacyjnych, jakie stworzył wielu drużynom. Niektóre, jak widać po wynikach, w ogóle go nie znalazły, inne zebrały stowarzysza, a z tych, które odkryły właściwy lampion zapewne spora część krążyła tak jak ja w niewłaściwym miejscu. Przyczyną była zapewne kolejna zmiana w terenie, a mianowicie zaniknięcie przecinki prowadzącej od skrzyżowania oznaczonego punktem wysokościowym 153,3. Skutkiem pewnej nieuwagi było zejście w drogę równoległą do przecinki i poszukiwanie lampionu wzdłuż niej, w okolicy skrzyżowania 158,7. Dopiero po dojściu do widocznego na mapie wąwozu uznałem, że miejsce to jest niewłaściwe i cofnąłem się nieco. Niektórzy, jak choćby Robert i spółka, nie zdecydowali się na to i zapisali na karcie startowej BPK, czyli "brak punktu kontrolnego". Inni albo byli czujni od początku, albo też się cofnęli, albo szli nie od krzyżówki 153,3, a mniej oczywistą, ale za to chyba pewniejszą nawigacyjnie trasą od strony zabudowań przemysłowych Wielkiego Kacka i Kaczych Buków. Biorąc pod uwagę takie warunki w terenie, całe szczęście, że budowniczy nie wpadł na pomysł postawienia stowarzysza przy owej równoległej dróżce.
Dziesiątka i jedenastka znów pozwoliły trochę nadrobić, jako że nie były szczególnie trudne. Z PK 9 do PK 10 szedłem między innymi kolejnym fragmentem żółtego szlaku, a potem przekroczyłem wykop z podkładami kolejowymi. Myślałem, że to pozostałości jakiejś przedwojennych torów prowadzących do Gdyni, ponieważ kojarzyłem, że przebieg linii Gdynia-Kościerzyna po wojnie uległ pewnym zmianom. Jednak po powrocie do domu sprawdziłem, że biegła tamtędy "tylko" bocznica do zakładów przemysłowych Wielkiego Kacka, być może Polifarbu lub innych. Dalsza droga prowadziła wzdłuż wciąż czynnych torów na południe, a potem na ich drugą stronę (tutaj wyzwaniem było zejście ze stromej skarpy) na Końskie Łąki, jeden z kilku w tej okolicy podmokłych obszarów trawiastych. Tam punkt był stosunkowo łatwy do znalezienia, choć wymagał przejścia przez wysokie trawy i pokrzywy, a także przeskoczenia przez kanał. W połączeniu z innymi doświadczeniami choć z Kaszubskiej Włóczęgi czy Manewrów skłania mnie to do wniosku, że większość budowniczych tras InO chyba nie może sobie odpuścić takich miejsc, jeśli tylko znajdą się w pobliżu trasy. Zresztą PK 11 też był umieszczony niedaleko kolejnego takiego terenu, tym razem o nazwie Krowie Łąki, choć tym razem na suchym gruncie ponad mokradłami.
Ostatni punkt umieszczony był na jednym z kilku wierzchołków wzgórza dosyć blisko mety. Już wcześniej widząc to wzgórze na mapie spodziewałem się, że na każdym z sąsiednich wierzchołków będzie lampion punktu stowarzyszonego i wiele się nie pomyliłem, bo faktycznie do wyboru lampionów było kilka. Po obejściu kilku pagórków wybrałem ten sam punkt, który wybrało kilka drużyn, które również krążyły po okolicy. Ponieważ jednak miałem jeszcze spory zapas czasu, uznałem, że warto by to sprawdzić, znajdując najwyższy wierzchołek na mapie oznaczony dodatkowo kółkiem z trójkątem (jak odwrócone lody), co sugerowało wieżę lub inny nietypowy dla lasu element. Nie odkryłem nic takiego, ale stwierdziłem, że punkt, który spisałem, znajduje się na najwyższym wzniesieniu, czyli nie jest tym właściwym. Prawidłowy znalazłem niecałe sto metrów na wschód i lekko na północ. Szkoda, że od razu do tego nie doszedłem.
Powrót do szkoły spacerkiem nie trwał długo, a przynajmniej nie tak długo, jak czekanie na wyniki. Mogłem się tak na początku nie spieszyć. Ogólnie, tak jak pisałem na facebooku, jestem względnie usatysfakcjonowany wynikiem - jeden stowarzysz i dwie poprawki to nie jest zły wynik, choć trzeba przyznać, że trasa nie była przesadnie wymagająca i nie czułem się jakoś bardzo zmęczony. Włóczykij tydzień wcześniej i Las-Kompas dzień później, mimo że krótsze, to wymęczyły mnie bardziej, być może z powodu dużo bardziej pofałdowanego terenu. Całość imprezy jednak była bardzo sprawnie zorganizowana i zachęcająca do udziałów w przyszłości. Pewnym zaskoczeniem była losowa kolejność rozdawania nagród bez uwzględnienia nawet pierwszych trzech miejsc, ale to zapewne kwestia innego, bardziej turystyczno-rodzinnego podejścia do tras TPK i TP15, niż do pozostałych, dłuższych, traktowanych być może bardziej wyczynowo, o czym może świadczyć choćby nagroda specjalna dla Wytrwałych Tułaczy, którzy przeszli trasy co najmniej dwudziestopięciokilometrowe przynajmniej dziesięć razy.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz