21 stycznia 2023

Nowy Rok, nowy sezon, nowe podejście do ZEW-u

InOwski początek roku - pomijając Gry Parkowe czy inne Harpusie - to w naszym regionie od kilku lat Zimowa Eskapada Włóczykija. Tegoroczna edycja to już sezon piąty. Jak zwykle do wyboru były trzy trasy - pięć, dziesięć i piętnaście kilometrów.

Wiedziałem, że wystartuję, pytanie było tylko, na której trasie i czy sam, czy Wojtek wykuruje się na tyle, żebym mógł wziąć jego i Kamilę. Na szczęście dał radę wydobrzeć i w trójkę wyruszyliśmy na średnią trasę - z najbardziej modyfikowaną mapą. Po informacji na fanpage'u organizatora (InO Włóczykij Rumia), że trasa ma mieć 9,8 km, uznałem, że nawet z typowym dla tras InO naddatkiem powinniśmy zmieścić się w 13-14 km i startując około dziesiątej powinniśmy skończyć w okolicach pierwszej po południu. Biorąc pod uwagę wakacyjny rekord Wojtka na Źródełku, byłem pewien, że sobie poradzi.

Impreza Zimowa Eskapada Włóczykija sezon piąty
Organizator KKT "Włóczykij"
Data 6.01.2023
Miejsce Łężyce-Rogulewo/Gdynia Wiczlino
Trasa T10
Budowniczy Justyna Kuźba, Joanna Kuźba
Minuta startowa 10.08
Pogoda Po wyjątkowo ciepłym początku roku zaskakująco zimno, choć z początku pogodnie. Pod koniec marszu coraz intesywniejsze opady śniegu.

Mapa

Do tej pory jeszcze nie startowałem na dziesiątce na ZEW-ie. Za pierwszym razem jeszcze mi się chciało iść na najdłuższą, piętnastokilometrową trasę, a w kolejnych edycjach ze względu na Jeżyka wybierałem najkrótszą - piątkę. Oglądałem jednak mapy z T10 i w poprzednich latach wymagały trochę kombinowania i analizy mapy, ale bez jakiejś przesady - wydawały mi się podobne poziomem trudności do typowej TU czy TO, a może nawet ciut łatwiejsze - kolejny argument, żeby spróbować tym razem z bardziej urozmaiconą mapą.

I faktycznie, mapa była dosyć przyjemna. Na starcie było potrzeba kilku (a może kilkunastu? nie liczyłem) minut, żeby dopasować nutki z punktami do odpowiednich fragmentów mapy. Nie było to bardzo trudne i Kamila z Wojtkiem brali w tym aktywny udział, dopasowując kilka z czternastu punktów z wycinków. Trochę zaskoczyła mnie proporcja punktów dopasowywanych do tych w planie mapy (których było sześć zwykłych i trzy na LOP). Może tylko zabrakło informacji, że na nutkach niekoniecznie jest wszystko to, co pokazano na mapie głównej - dla osób z mniejszym lub większym doświadczeniem to oczywistość, ale początkującym mogło to znacząco utrudnić dopasowanie niektórych punktów. Na plus z kolei trzeba policzyć wzór sposobu potwierdzania punktów na karcie startowej, ale to w sumie tradycja map Włóczykija. No i biorąc pod uwagę, że treść mapy była prawie pełna, myślę, że nawigacyjnie była to względnie łatwa trasa.


Trasa

Kolejne punkty potwierdzały tę opinię - na większość wchodziłem z marszu, głównie kontrolując przebieg dróg i ścieżek oraz porównując ukształtowanie terenu na mapie z tym rzeczywistym. Nieczęsto korzystałem z kompasu i rzadko - nawet jak na mnie - liczyłem odległości. Oczywiście zemściło się to przy jednym z punktów - PK14 - gdzie przy wyborze lampionu do spisania zasugerowałem się niewłaściwym dołkiem najprawdopodobniej nieoznaczonym na mapie, a odległość od skrzyżowań, z których się namierzałem, oceniłem "na oko". Moja niemal już tradycyjna nadmierna pewność siebie zaowocowała w tym miejscu stowarzyszem - czego skutkiem z kolei było nasze piąte miejsce w wynikach - no bo jak, miałbym przejść ZEW na czysto...?

Organizatorki jak zwykle wybrały kilka ciekawych punktów w pełnym przekroju topograficznym - od brzegów leśnych kanałów i strumyków przez głazy narzutowe i leśne doły aż po szczyty wzgórz. Z odnalezieniem większości nie było problemów, choć w kilku miejscach posiłkowałem się kompasem i parokrokami. Pomiędzy PK9 a PK13 przegapiłem rozwidlenie dróg i niewiele brakowało, żebyśmy wylądowali w zabudowaniach Wiczlina - ale skończyło się na zmianie trasy na punkt 13 z doliny na grzbiet. PK10 budził najwięcej wątpliwości, bo choć na właściwy lampion trafiliśmy względnie łatwo, to ciężko było zauważyć w terenie widoczną na mapie pokręconą granicę kultur. Uznałem, że nie mam innego wyjścia niż dokładne policzenie odległości od głównego skrzyżowania. Podobne wątpliwości miałem też przy punkcie, który potwierdzaliśmy jako ostatni, czyli PK7. Tam jednak w terenie były widoczne spore doły i odległość znów oceniłem bardziej szacunkowo, przy wyborze właściwego lampionu (z trzech, które widziałem) kierując się bardziej ich położeniem względem siebie i względem stron świata.

Sporo było też punktów zadaniowo-pytaniowych, bo aż cztery. Na PK2 trzeba było policzyć szczeble przewróconej ambony. Było ich dziewięć, w tym jeden odczepiony jedną stroną. Ciekawe, jak byłoby to policzone, gdyby ktoś ten jeden szczebelek pominął? W podobnej sytuacji na MnO Biała zdecydowałem się dodać zawodnikowi dziesięć punktów karnych za opis. Tu w wynikach widziałem, że podobnie jedna z drużyn ma na tym punkcie błąd opisu. Inna miała PS - pewnie trafiła na inną przewróconą konstrukcję.

Na pozostałych punktach zadaniowych trzeba było spisać informacje z obiektów terenowych. W przypadku PK3 była to jedna z tablic na leśnej ścieżce edukacyjnej, na PK12 widniejąca na głazie liczba posadzonych przez mieszkańców Pomorza dębów, a na PK16 numer paśnika.


LOP w LOB - Marszewo

Skoro już mowa o ścieżce edukacyjnej, to trzeba wspomnieć o Leśnym Ogrodzie Botanicznym w Marszewie, na którego obrzeżach znajdował się PK12 oraz LOP, czyli Linia Obowiązkowego Przejścia. O ile punkty zadaniowe to dla mnie żadna nowość, to chyba pierwszy raz widzę LOP w takiej formie. Zamiast tradycyjnych lampionów znów trzeba było odpowiedzieć na pytania.

Leśny Ogród Botaniczny to placówka edukacji leśnej podległa Nadleśnictwu Gdańsk. Jak sama nazwa wskazuje, leśnicy prezentują tu różne rosnące w naszych czy zagranicznych lasach rośliny (pamiętam m. in. kilkanaście gatunków jeżyn). Nie brak tu też tablic czy elementów interaktywnych uczących o zwierzętach, ogólnie pojętej ekologii czy urządzaniu lasu. Jest to też miejsce organizacji rozmaitych warsztatów i zajęć dla dzieci i młodzieży. Jest tu też miejsce na ognisko czy place zabaw. Wokół ogrodzonej części ogrodu są dwie czy trzy ścieżki przez okoliczne wzgórza (właśnie jedną z nich prowadził LOP), a także dłuższy Szlak Wiewiórki, prowadzący od siedziby leśnictwa Cisowa w zabudowaniach osady Marszewo, blisko Pustek Cisowskich.

Pierwszy raz trafiłem tu w 2018r. przy okazji udziału w MnO Urwisko, a potem byłem tu jeszcze z Wojtkiem w 2021r. Po tej drugiej wizycie miał powstać poświęcony temu miejscu osobny wpis. Nie był to jednak dla bloga zbyt kreatywny czas i nawet na fanpage'u o tym nie wspomniałem. Być może uda się to nadrobić w tym roku - spróbuję tam podjechać z rodziną i zobaczyć, co się zmieniło. Bo patrząc na profil Nadleśnictwa na FB - zmieniło się niemało.


Dystans i meta

Wspominałem już, że liczyłem na przejście 13-14 km. Dużo się nie pomyliłem - GPS zarejestrował 14,3km, ale choć nie był to dla Jeżyka rekord, to jednak wyraźnie się zmęczył. Podobało mu się, ale to chyba jeszcze za długi dla niego dystans - tym bardziej, że o mapach jeszcze ma niewielkie pojęcie i poza dopasowaniem fragmentów (gdzie wraz z moją kochaną małżonką wykazali się spostrzegawczością) niewiele jeszcze z niej rozumiał.

Czas przejścia był z kolei dłuższy niż przewidywałem i to znacząco. W sumie nie wiem, z czego to wynikało, bo stosunkowo niewiele się zastanawialiśmy na trasie, a i tempo chyba nie było złe, tym bardziej że prawie przez całą trasę właściwie tylko ciągnąłem familię za sobą - Wojtek tym razem nie był zainteresowany nawigacją, a Kamili to nie interesuje prawie nigdy. W sumie myślę, że bardziej męczący był nie tyle dystans, co właśnie chyba ten czas przejścia, może jeszcze przy uwzględnieniu niektórych podejść pod górki. Inne rzeczy, jak chaszcze na skrótach czy przejście przez strumyki nie stanowiły takiego wyzwania, jak się obawiałem - w kluczowym momencie nawet przebycie kanału po leżącym pniu nie okazało się problemem. Istotnym czynnikiem była też pogoda - leżący w lesie śnieg i panująca niska temperatura, a pod koniec trasy narastające opady śniegu. Bez wątpienia wpłynęło to na komfort marszu. Biorąc pod uwagę całokształt, w przyszłości jeszcze przez jakiś czas na wyprawy z Wojtkiem będę wybierał odrobinę krótsze trasy.

Nie można zapomnieć o tradycyjnym poczęstunku - tym razem, podobnie jak w zeszłym roku w Łężycach, oprócz zupy i ciasta były też kiełbaski z ogniska. Jak zwykle wszystko było pyszne, a organizacja wzorowa. Szkoda, że śnieg i mróz utrudniały konsumpcję.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz