17 sierpnia 2022

Wakacyjne wycieczki (1): Puck

Dłuższego urlopu w te wakacje nie będziemy mieli. Dlatego kiedy w pracy mieliśmy kilka dni przestoju, postanowiłem skorzystać z okazji i oddać krew w lokalnej stacji krwiodawstwa. W czasie pandemii - a także nadal obowiązującego zagrożenia epidemicznego - przysługują za to dwa dni wolnego, które wykorzystałem na wycieczki z Wojtkiem. Pierwszego dnia - w poniedziałek - pojechaliśmy do Pucka.

Zdarzały mi się już odwiedziny w tym mieście. Między innymi stąd startowałem w 2014r. na wyprawę niebieskim szlakiem Krawędzią Kępy Puckiej, która była tematem pierwszego wpisu na blogu. Z Wojtkiem byliśmy tu też w majowy długi weekend. Głównym celem tamtej wycieczki było Muzeum Morskiego Dywizjonu Lotniczego, ale przespacerowaliśmy się też do portu i na molo. Minęliśmy też fundamenty średniowiecznego krzyżackiego zamku czy Harcerski Ośrodek Morski. Z brzegu podziwialiśmy też widoki na farmę wiatrową w Swarzewie, panoramę na puckie zabytki czy odbywające się wtedy regaty żaglówek klasy Optimist o Puchar Burmistrza Pucka, organizowane przez KS Zatoka Puck.


Pucki klif

Tym razem zaparkowałem auto na parkingu po przeciwnej stronie puckiego śródmieścia, koło cmentarza i stadionu MOKSiRu. Stamtąd nie poszliśmy od razu do portu, ale najpierw przespacerowaliśmy się około kilometra na południowy wschód ulicą Nowy Świat. Naszym pierwszym celem był zaznaczony na Mapach Google taras widokowy. Widoczne z niego były wody Zatoki Puckiej z niewielkimi jednostkami pływającymi, a także jej przeciwległy brzeg - Mierzeja Helska. Na samym tarasie znaleźliśmy też tablice edukacyjne dotyczące budowy i powstawania klifu oraz zamieszkującej go fauny i flory. Naszą największą uwagę zwróciły ptaki z jaskółką brzegówką.


Po zejściu z tarasu schodami na dziką plażę wróciliśmy nią w kierunku puckiego portu. Oczywiście Wojtek nie odpuścił żadnego kamienia ani głazu - a plaża ta obfituje w mniejsze i większe kamienie oraz głazy narzutowe. Możliwe, że największe z tych głazów to pomnik przyrody o nazwie Dwunastu Apostołów, którego nie udało mi się zobaczyć przed laty, ale jest to trudne do stwierdzenia: nie było żadnych oznaczeń.

Prawie do samego portu plaża biegnie u podnóża klifu. Nie robi on może takiego wrażenia, jak jego odpowiedniki w Orłowie, Oksywiu czy Rozewiu, ale nadal ma charakterystyczne elementy tego typu wybrzeża. Znów wrócę do brzegówek - kilkukrotnie spotkaliśmy grupy otworów wyglądających na kolonie tych ptaków. Ich samych nie spotkaliśmy - nie wiem, czy powodem jest wakacyjna obecność ludzi w tym rejonie (choć w dniu naszej wycieczkie było tu najwyżej kilku spacerujących), czy też zwyczajnie odleciały już na zimowiska do Afryki (wikipedia podaje, że brzegówki odlatują w sierpniu i wrześniu).

Na plaży zaskoczyła nas samotna stonka - w Polscie nieodłącznie kojarząca się z plagą atakującą ziemniaki na skutek rzekomych knowań amerykańskich imperialistów. Wojtka uwagę przyciągnęły też dwa kajaki z czapką ozdobioną czaszką z piszczelami - od razu uznał, że pozostawili je tu piraci.

Plażę opuściliśmy następnymi schodami, kilkaset metrów na północny zachód od pierwszych. Wyszliśmy w parku, na czymś w rodzaju promenady, której zresztą towarzyszyła droga rowerowa (część jednego z europejskich szlaków rowerowych). Tutaj też były tablice edukacyjne dotyczące geologii klifu oraz zoologii i botaniki. Była nawet "ławeczka eratyczna" z głazu narzutowego, czyli z eratyku. Znalazłem informację, że takich przystanków w całym mieście stworzono osiem i umieszczono jest właśnie wzdłuż szlaku rowerowego R10 biegnące przez cały Puck równolegle do brzegu.


Puck - port i miasto

Wycieczka objęła też tereny przy puckim porcie, gdzie m. in. spotkaliśmy przyjaciół prowadzących żeglarskie półkolonie w ramach klubu KS Zatoka. Dla Jeżyka chyba jednak najciekawszy był park linowy Koala. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony do jego chęci - wiem, że czasem boi się wysokości. Okazało się jednak, że w odopowiednich warunkach potrafi przezwyciężyć swój strach i po szybkim przeszkoleniu przeszedł całą trasę pomarańczową, choć w niektórych miejscach trochę mu pomagałem. Niektórych przeszkód spróbował drugi raz - zwłaszcza tyrolek.

Potem były rzecz jasna lody - i tu wspomnę miłą dziewczynę z obsługi punktu koło Chaty Morgana przy wejściu na molo, która dała Wojtkowi drugiego świderka, kiedy pierwszy zbyt mocno przechylony zleciał na ziemię. Wypożyczyliśmy też czterokołowy rower i przejechaliśmy się trochę wzdłuż szlaku. Po oddaniu sprzętu skierowaliśmy się już z powrotem do auta, tym razem przez centrum miasta, obok farnego kościoła św.św. Piotra i Pawła oraz przez Stary Rynek, gdzie Wojtek chciał wejść na umieszczony na klombie zegar w kształcie róży wiatrów. Inaczej niż w maju odpuściliśmy pozostałości fundamentów krzyżackiego zamku, za to widzieliśmy w paru miejscach wykopaliska archeologiczne - a przynajmniej wykopy, w tym jeden z tabliczką informującą o tym, jak wykorzystywana była parcela w tym punkcie pod koniec średniowiecza.


Rezerwat Beka - wieża widokowa

W drodze powrotnej zahaczyliśmy jeszcze o rezerwat przyrody na Bece. Początkowo plan był taki, żeby przejść całą ścieżkę edukacyjną wzdłuż jego granic, ale po zwiedzaniu Pucka byliśmy już na tyle zmęczeni, że skończyło się na wieży widokowej tuż przy Osłoninie. Z jej szczytu bardzo ładnie widać Zatokę Pucką, a także rozległy obszar Mościch Błot (łąk, nie miejscowości). Pokazałem też Wojtkowi Rewę, którą w poprzednim tygodniu dwukrotnie odwiedził w czasie wakacji spędzanych z ciocią, wujkiem i kuzynką. W innych kierunkach dawało się dostrzec m. in. kominy ciepłowni w Chylonii i w Redzie, a także co wyższe budynki Redy, Rumi i Gdyni.

Sama wieża lekko się chwiała, kiedy zawiewało, albo gdy ktoś wchodził po schodach. Obaj jednak weszliśmy i oglądaliśmy widoki z góry, choć przynajmniej mnie przez chwilę kręciło się w głowie. Próbowałem jeszcze Wojtka namówić na dojście do nieodległego tu brzegu Zatoki Puckiej, ale nie dał się przekonać, reszta ścieżki w rezerwacie zostaje więc do przejścia przy innej okazji.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz