Niedziela: Las-Kompas
Tym razem udało mi się namówić do współudziału kolegę z pracy - Łukasza - oraz jego dziewczynę (pozdrawiam oboje). Bazą tego treningu była wiata koło leśnej osady nad Cedronem, kilkaset metrów za zabudowaniami Cegielni, a punkty kontrolne zostały przez organizatorów rozmieszczone w kierunku południowym, na wzgórzach otaczających dolinę Cedronu. Teren nie był łatwy - co prawda nie było wiele gęstych krzaków ani podmokłych gruntów, ale za to mniej i bardziej strome morenowe wzgórza dały całkiem niezłą sumę przewyższeń. Dodatkowym utrudnieniem były koleiny na niektórych drogach wyjeżdżone przez ciężki sprzęt do wycinki drzew, zwłaszcza w okolicy startu i pierwszego punktu kontrolnego.Punkt ten umieszczony na małej przełęczy pomiędzy dwoma szczytami wzgórza już na samym początku zmusił nas do wspinaczki, na szczęście jeszcze niezbyt stromej. Trochę bardziej męcząca była górka przed PK2, zwłaszcza że w międzyczasie trzeba było zejść do rzecznej doliny i przebyć łąki stanowiące teren postulowanego, ale ciągle nie utworzonego rezerwatu przyrody Nadrzecze. Dalej było nieco lżej - kolejne kilka kilometrów szliśmy grzbietem wzgórz (a także skrajem szosy) więc mogliśmy trochę odetchnąć przy zaliczaniu kolejnych dwóch punktów. Z PK5 nawet zbiegaliśmy drogą w dół, wzdłuż bezimiennego strumienia, by ponownie przekroczyć Cedron, do którego ten strumyk wpadał. Tam jednak czekało nas kolejna, chyba najbardziej stroma na naszej trasie górka, tym cięższa, że jeszcze byliśmy trochę zdyszani po przebieżce. Reszta trasy też nie była całkiem płaska, ale bez szczególnie dużych przewyższeń, a na koniec oczywiście z górki.
Nawigacyjnie trasa była umiarkowanie trudna. Umiejscowienie lampionów w charakterystycznych miejscach, brak punktów stowarzyszonych i dokładna mapa do biegów na orientację sprawiły, że Łukasz nawet jako początkujący mógł sam prowadzić nas przez większość marszu, z niewielkimi korektami z mojej strony. Nie obyło się jednak bez kilku drobnych pomyłek, a i tempo nie było zbyt szybkie, w związku z czym ledwo zmieściliśmy się w czasie (choć trzeba przyznać, że były i takie grupy, którym i to się nie udało).
Poniedziałek: rowerem
Jak wspomniałem, następnego dnia była jeszcze ładniejsza pogoda i w związku z tym w teren pojechałem rowerem (po szybkim pozimowym przeglądzie). Po minięciu parku i Cegielni dotarłem do miejsca startu z dnia poprzedniego, ale z trasy treningowej przejechałem tylko drogą nad strumieniem. Tym razem była to droga pod górę. Moja nie całkiem dobra forma - a także protestujące kolano - sprawiły, że na tym odcinku rower podprowadzałem. Zresztą powtórzyło się to też później na co dłuższych podjazdach, gdzie zmiana przerzutek na dłuższą metę nie wystarczała, a kolano dokuczało przy większym wysiłku.Dalej kawałek przejechałem leśną przecinką w stronę Wyspowa, jednak nie dojechałem tam, tylko skręciłem na drogę do Nowego Dworu Wejherowskiego, gdzie przedostałem się na drugą stronę wojewódzkiej drogi nr 218. W drodze nad Borowo minąłem podnóża Puckiej Góry z masztem telekomunikacyjnym. Ciekawe, czy dałoby się skorzystać z niego, albo zbudować nową wieżę widokową - wysokość 201 m n.p.m. zapewniwałaby rozległy widok.
Samo Borowo - częściowo dzięki środkom nadleśnictwa, ale głównie dzięki dotacji Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - otrzymało nową infrastrukturę, na którą oprócz parkingów, wiat, miejsc ogniskowych i bezpłatnych pól biwakowych składa się również piękna, równa i szeroka droga dojazdowa z systemem odwadniającym. Tylko czekać, aż latem zaczną zjeżdżać się turyści z aglomeracji trójmiejskiej.
Od Nowego Dworu jechałem znakowanym szlakiem rowerowym Gdynia-Wejherowo. Oprócz Borowa prowadził on również nad Pałsznik i Wygodę we florystycznym rezerwacie przyrody Pełcznica, chroniącym torfowiska, podmokłe łąki, a także rzadkie w skali kraju jeziora lobeliowe. Ja przejechałem tylko skrajem rezerwatu na północnym brzegu Pałsznika i dalej skróciłem sobie trochę drogę, tnąc łuk, który na południe zataczał szlak rowerowy wraz z towarzyszącym mu od Borowa czerwonym szlakiem PTTK Wejherowskim.
Na południe od Sopieszyna ponownie dotarłem do szlaku rowerowego i jego śladem przekroczyłem kolejną szosę. Tu już kończył się zwarty obszar leśny i do Ustarbowa zagajniki przeplatały się z małymi polami, łąkami i rzadkimi zabudowaniami. Dalej były już tylko otwarte pola na przemian z gęstszą zabudową, zwłaszcza Gowina. Po drodze minąłem kolejne jezioro - Ustarbowskie - które pamiętałem jeszcze z licealnych wypadów na rowerze, kiedy moja forma była zdecydowanie lepsza.
Potem już tylko zjazd z Gowina, koło pola golfowego, Żabiego Stawu (w którym od zeszłego roku poziom wody nieco się podniósł - już nie da się łatwo przejść suchą stopą na wysepkę) i Kalwarii do Wejherowa. Cała trasa wyniosła niecałe trzydzieści kilometrów przejechane w czasie dwóch godzin i czterdziestu minut.