20 kwietnia 2016

VI edycja Włóczykija, czyli ścieżki i chaszcze Szmelty i Zbychowa

Rumska InO Włóczykij już niemal na stałe zagościła w moim kalendarzu. Nie odpuściłem również szóstej edycji w minioną sobotę. Tym razem impreza wróciła do Gimnazjum nr 4 na Szmelcie, a głównym terenem rywalizacji, podobnie jak zeszłego lata, były lasy ponad doliną Zagórskiej Strugi w kierunku Zbychowa. A ponieważ tradycyjnie jest to impreza z cyklu Młodzieżowego Pucharu Województwa Pomorskiego, organizatorzy z Joanną Kuźbą na czele przygotowali trzy trasy dla różnych kategorii wiekowych (TD, TM, TJ), z których dwie udostępniono dla chętnych spoza pucharu jako odpowiadające "dorosłym" kategoriom TP i TO. Zbierając kolejne doświadczenia z mapami modyfikowanymi, zgłosiłem się na tę ostatnią trasę.


Tym razem głównym motywem na wszystkich mapach były chińskie smoki i to one miały odpowiadać za większość niespodzianek na mapach. Na każdej z tras uczestnicy musieli oprócz tradycyjnych znaleźć również punkty z kółek przeniesionych z planu mapy lub ukrytych w inny sposób, pojawiały się też inne urozmaicenia. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy po obejrzeniu mapy, był brak oznaczonej drożni - i to był cios. Na szczęście nie okazał się aż tak dotkliwy, jak się obawiałem - przebieg większości dróg dało się z grubsza wywnioskować po układzie poziomic i innych zaznaczonych obiektów.
Do znalezienia było całkiem sporo punktów kontrolnych, bo aż dziewiętnaście, przy szacowanym dystansie niespełna sześciu kilometrów. Były one podzielone na trzy grupy. Pierwsza, najliczniejsza, to trzynaście punktów umieszczonych bezpośrednio na głównej mapie. Poza nimi były jeszcze trzy punkty na wycinkach w kształcie smoczych jaj, które trzeba było dopasować do mapy i kolejne trzy ukryte pomiędzy siedmioma kółkami. Te z kolei trzeba było znaleźć na terenie zakrytym przez narysowaną smoczycę. Jedne i drugie wycinki mogły być przekształcone w różny sposób (obrót, lustrzane odbicie itp.).



Kolejność była dowolna, ale kształt mapy właściwie narzucał wybór między pętlą prawo- i lewoskrętną, czyli zgodnie z numeracją punktów lub przeciwnie do niej. Konieczne było również zorientowanie się w położeniu przynajmniej jajokształtnych wycinków (kółka można było dopasować nieco później).
Zacząłem od zdobycia punktów położonych najbliżej szkoły - kolejno 13, 12 i 11. Co najmniej dwa z nich były obdarzone stowarzyszonymi, ale nie miałem wątpliwości przy wyborze właściwych lampionów. Potem wybrałem kolejność rosnącą i przy następnych punktach, czyli PK1, X (z jaja), 2 i 3 też się nie wahałem, choć w okolicy dwójki najwyraźniej zaginął płot, co spowodowało trochę krążenia - jak zwykle niezbyt pilnowałem dystansu. Pierwszy poważny problem pojawił się dopiero przy PK4: nadal nie sprawdzałem odległości i na czuja spisałem dobry punkt, po czym zmieniłem go na stowarzyszony. W błędzie zorientowałem się już po kilkudziesięciu metrach, natrafiając na okolicę idealnie pasującą do kółka C. Przez chwilę zastanawiałem się, czy opłaca się wracać i poprawiać czwórkę z powrotem na właściwy, ale uznałem, że nadrobienie piętnastu punktów karnych w połączeniu z możliwością spóźnienia nie jest tego warte.


Kolejny odcinek to fragment czarnego szlaku Zagórskiej Strugi. Niestety, nie znałem go na tyle dobrze, żeby w czymś to pomogło - w połączeniu z resztą mapy pomógł jedynie stwierdzić, że znajdowałem się w tym momencie nieco na południe od leśniczówki Zbychowa, a na wschód od wsi o tej samej nazwie. Więcej dało znalezienie PK5 umieszczonego nad głazem narzutowym i kolejnego z ukrytych punktów - tym razem zawieszonego w rogu polany F. Lokalizacji obu tych miejsc byłem pewien, ale z powodu mojego niefrasobliwego podejścia do pomiaru dystansu niewiele to pomogło przy szukaniu szóstki. Ostatecznie znalazłem ją dopasowując teren i kierunki do mapy, ale czas stracony w tej okolicy wystarczyłby mi, żeby nie spóźnić się na metę.
Przelot z szóstki na PK7 był chyba najdłuższy na całej trasie, co przy braku drożni wyglądało groźnie. Na szczęście pilnowanie kierunku na ścieżce prowadzącej w górę doliny wystarczyło, żeby trafić we właściwy rejon. Tam jednak zamiast jednego zagłębienia z bagienkiem znalazłem dwa i oczywiście najpierw wziąłem zły punkt, a potem musiałem go poprawiać.
Ósmy punkt kontrolny był niewiele dalej, w wąwozie. Ostatni z trzech ukrytych przez smoczycę - G - na skraju pola. Dziewiątka wisiała na pomnikowym drzewie przy zakręcie do leśniczówki - tu przez chwilę znów byłem na czarnym szlaku, tylko po przeciwnej, północnej stronie siedziby zbychowskiego leśniczego.


Szlak musiałem opuścić aby dotrzeć do ostatnich kilku punktów. PK10 i Y były blisko siebie i w zasadzie nie miałem problemu z ich znalezieniem, choć przy tym drugim dałem się nabrać na stowarzysza. Został mi jeszcze tylko punkt Z, po który musiałem się wspiąć przez rów na skarpę między uprawami leśnymi. Potem już tylko spacer z powrotem do szkoły - punkty z najwyższą numeracją zebrałem na samym początku.
Kartę startową oddałem spóźniony o dziewięć minut. Popełniłem trzy błędy: dobry punkt zmieniłem na stowarzysza na PK4, stowarzysza na dobry na PK7 i zaliczyłem PS na punkcie Y. Razem ze spóźnieniem dało to pierwsze miejsce w kategorii TO, chociaż w kategorii TJ (która miała taką samą mapę) jeden zespół miał lepszy wynik - bezbłędne przejście. Mimo to jestem zdania, że trzy pomyłki na dziewiętnaście punktów to rezultat, który daje mi prawo do zadowolenia.
Sama trasa okazała się nieco łatwiejsza, niż się spodziewałem, biorąc pod uwagę zarówno poprzednie edycje, jak i choćby brak drożni na mapie. Być może miały na to wpływ niektóre punkty powtórzone z zeszłego czerwca czy niewielka ilość tych trudniejszych terenowo. Ciągle była to ciekawa trasa i przyjemny sobotni spacer, a impreza zorganizowana na bardzo dobrym poziomie i na pewno jeszcze będę chciał brać udział w kolejnych marszach przygotowywanych przez Włóczykija. Już w połowie maja planują serię imprez w ramach Ogólnopolskiego Tygodnia InO, które odbędą się m.in. w Wejherowie, Rumi i Gdyni.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz