30 października 2018

Ścieżki Łowców Fok, czyli spacer po Cyplu Rzucewskim

W następny weekend po MnO Urwisko zabrałem rodzinę do Rzucewa. Tam też już kiedyś byłem, choć raczej na szybko i 'przejazdem'. Zresztą opisałem to nawet w pierwszym wpisie na tym blogu, już ponad cztery lata temu. Tym razem chciałem miło spędzić niedzielę z rodziną, a przy tym obejrzeć wszystko na spokojnie.



21 października 2018

MnO Urwisko: Pustki Cisowskie i Marszewo

Urwisko było moim pierwszym marszem na orientację po kilkumiesięcznej przerwie. Postanowiłem skorzystać z ładnej pogody i pójść połazić po lesie za lampionami. I w sumie do łażenia ten start się sprowadził w moim przypadku...
Terenem rywalizacji były lasy Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego w okolicy Pustek Cisowskich i Marszewa, a bazą wiata niedaleko drogi z Chyloni do Łężyc. Był to dla mnie nowy teren, bo choć samą szosę znam, to w tamtejszych lasach byłem tylko raz, w zamierzchłych, jeszcze studencko-kawalerskich czasach.
Pogoda, jak już wspomniałem, była bardzo ładna jak na październik, i to na tyle, że mogłem swobodnie wypróbować niedawno odebrany z serwisu rower, dojeżdżając na start z przystanku SKM przez Cisową, a później ścieżką rowerową za marketem Tesco i przez właściwe Pustki Cisowskie. Rower sprawdził się nieźle, moja kondycja (zwłaszcza kolano...) trochę gorzej, ale to już inna sprawa.


27 sierpnia 2018

Pętla szlakami rowerowymi Nordy (3)

Ostatni odcinek naszej wrześniowej wyprawy to powrót z Krokowej do Wejherowa. Tutaj już zdjęć nie będzie, nie mieliśmy na to chęci ani siły, a mój obity bok też do tego nie zachęcał.Po krótkim odpoczynku na krokowskim dworcu pojechaliśmy z Karolem dalej. Nadal staraliśmy się unikać ruchliwych głównych dróg, korzystając w miarę możliwości z bocznych ulic, polnych szutrów i leśnych szlaków.
Najpierw przejechaliśmy przez Goszczyno i tam przekroczyliśmy szosę do Żarnowca. Przez pola wokół Jeldzina dojechaliśmy do Sobieńczyc. Tam minęliśmy tor motocrossowy, z daleka zerkając na ścigające się motocykle. Z bliska się nie dało: od strony ulicy tor był ogrodzony wysokim płotem. Można by było spojrzeć od strony lasu, ale to może przy innej okazji, podobnie jak tamtejsza siedziba leśnictwa z ośrodkiem rehabilitacji ptaków drapieżnych.
Z Sobieńczyc zjechaliśmy do Kartoszyna drogą, przy której jest leśny parking. To z niego zeszłej wiosny korzystałem podczas wycieczki na żarnowiecką Górę Zamkową. W Kartoszynie skręciliśmy na drogę prowadzącą wzdłuż południowego brzegu Jeziora Żarnowieckiego do Czymanowa, gdzie obok elektrowni wodnej (a konkretnie szczytowo-pompowej, gdyby to kogoś interesowało) natrafiliśmy na kolejny fragment Turystycznego Szlaku Północnych Kaszub). Z początku nie wyglądało to ciekawie: urywane fragmenty pokrytej drobnym żwirem, a częściowo zarośniętej ścieżki nie pozwalały w pełni cieszyć się przyjemnymi widokami na równinę nad rzeką Piaśnicą z otaczającymi ją wzgórzami. W dalszej części Szlak prowadził asfaltowymi dojazdówkami, ale niewiele to poprawiło nasze odczucia. Dopiero za Opalinem, gdy twarda nawierzchnia przeszła w polną drogę, jechało się naprawdę przyjemnie i chyba był to odcinek, który najbardziej nam się podobał, zarówno ze względu na wygodę jazdy, jak i otoczenie: od wschodu łąki z kępami drzew i widokiem na wysoczyznę Puszczy Darżlubskiej, a od zachodu las ciągnący się do Lisewa i Czymanowa.
Przed Warszkowem nasza droga stała się całkiem leśna, a przez samą miejscowość przejechaliśmy bocznymi ulicami i kawałkiem szosy z Kniewa do Domatówka. Potem znów otoczyły nas sosny Puszczy Darżlubskiej, przez którą jechaliśmy aż do Wejherowa. Mały przystanek zrobiliśmy przy miejscu pamięci w Piaśnicy, nie mieliśmy jednak wiele czasu na odwiedzanie tamtejszych mogił czy kaplicy. Obejrzeliśmy tylko tablice informacyjne przy parkingu i jechaliśmy dalej. Było już późne popołudnie i robiło się coraz chłodniej.
Z parkingu do szosy krokowskiej dojechaliśmy asfaltową drogą. Potem trafiliśmy na znaną mi już ścieżkę rowerową po wschodniej stronie szosy. W Wejherowie nie skierowaliśmy się do centrum, ale jeszcze trochę jechaliśmy leśnymi drogami po północnej stronie rzeki Redy, by przekroczyć ją mostem na ulicy Konopnickiej. Stamtąd był już tylko rzut beretem do domu.

25 sierpnia 2018

Rowerem w Leśniewie

Rajd Rowerowy na Orientację w Leśniewie jest jedną ze stałych pozycji w moim kalendarzu InO, choć oczywiście nie zawsze mogę wziąć w nim udział. Tym razem też nie byłem pewien uczestnictwa, zwłaszcza że mój rower jest niesprawny i bez widoków na naprawę w najbliższym czasie. Udało mi się jednak zorganizować czas i pożyczyć rower od brata, dzięki czemu mój start w zeszłą niedzielę na krótszej trasie dwudziestokilometrowej stał się faktem. Nie bez znaczenia były namowy Mikołaja, który tym razem odciążył Damiana i przygotował całą trasę.
Chętnych w tej - już dziewiątej - edycji było nieco mniej, niż w poprzednich, być może z powodu nieco słabszej promocji. Pogoda była sprzyjająca: nie za ciepło i bez deszczu, choć chwilami się chmurzyło i trochę wiało. Miałem jedną z wcześniejszych minut startowych: o 12:59 wyjechałem spod Klubu Kultury.

02 maja 2018

Kwitnąca Dolina Strzyży: ścieżki i chaszcze Krokusika


Impreza II Turystyczna Impreza na Orientację Krokusik
Organizator UKS Włóczykij Osiek, AKK GDAKK
Data 8 kwietnia 2018r.
Miejsce Gdańsk Matemblewo
Trasa TU
Budowniczy Łukasz Sojka
Minuta startowa 8:39 (8:51)
Pogoda Rano lekko chłodno, potem coraz cieplej. Słonecznie.

Start

Jeszcze na fali marcowych startów zdecydowałem się na udział w Krokusiku. Znowu szedłem z Tomkiem, z tym że wziął on jeszcze jednego kolegę z pracy, też zresztą Tomka. Z różnych przyczyn chcieliśmy wystartować jak najwcześniej i organizatorzy dali taką możliwość mimo przesunięcia minuty zerowej dla TU. W miejscu startu - na łące koło matemblewskiego sanktuarium Matki Bożej Brzemiennej - byliśmy już około w pół do dziewiątej. Było jeszcze trochę chłodno, ale byłem już na krótkim rękawie: wiedziałem, że marsz nas rozgrzeje, a temperatura na pewno wzrośnie. Korzystając z tego, że byliśmy przed czasem, a także z uprzejmości budowniczego, wyszliśmy na trasę już o 8.39.


23 kwietnia 2018

Włóczykij i wąsy Marszałka


Impreza X InO Włóczykij
Organizator SMT Włóczykij w Rumi
Data 24 marca 2018r.
Miejsce Rumia/Dębogórze
Trasa TU
Budowniczy Joanna Kuźba, Justyna Kuźba
Minuta startowa 10:04
Pogoda Kilka stopni na plusie, dość sucho, chociaż pochmurnie.

Start

Dziesiąty rumski Włóczykij był pierwszym tegorocznym InO, w którym startowałem sam. Był to też mój pierwszy od dłuższego czasu start na trasie z mapą kombinowaną, w tym przypadku na TU. Start był na leśnym parkingu na pograniczu Rumi i Dębogórza, niedaleko rancza, skąd startowaliśmy półtora roku temu. Niewiele brakowało, a bym się spóźnił: lekko zaspałem, a potem szukałem miejsca do zaparkowania. Ostatecznie mapę odebrałem w swojej minucie startowej i zaraz ruszyłem w drogę.

Mapa z obfitym zarostem

Kto sam brał udział albo czytał którąś z moich relacji, ten wie, że poszczególne edycje Włóczykija często mają swój temat przewodni. Dotychczas brałem w marszach z mapami inspirowanymi premierami filmowymi, chińskimi smokami czy Gwiezdnymi Wojnami. W ostatnim marszu nie mogłem wziąć udziału, ale podobały mi się opublikowane później mapy. Liczyłem, że teraz będą równie ciekawe i nie zawiodłem się.
Tym razem motywem była przypadająca w tym roku setna rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości, a właściwie jedna z głównych postaci tamtych wydarzeń: Józef Piłsudski. Dla TD przygotowano mapę z podkową Kasztanki, dla TM z Psem Marszałka, a dla TU z jego wąsami, i to sporą ich ilością. Właściwie cała mapa składała się z linii stanowiącej przybliżoną trasę po leśnych drogach lub ścieżkach, kilku większych dróg asfaltowych w okolicy startu, i drobnych elementów terenu przy dwóch punktach kontrolnych zaznaczonych w planie mapy. Pozostałe piętnaście punktów umieszczono na wspomnianych wąsach, które trzeba było dopasować do odpowiednich miejsc na mapie, zaznaczonych krzyżykami. Poszczególne wąsy mogły być zlustrowane, czy pozbawione drożni. Całość na pierwszy rzut oka wyglądała na dość skomplikowaną, ale po znalezieniu kilku punktów stawała się znacznie jaśniejsza.

02 kwietnia 2018

Pirackie Manewry SKPT nad Borowem


Impreza XLIV Nocne Marsze na Orientację Manewry SKPT
Data 17/18 marca 2018r.
Miejsce Nowy Dwór Wejherowski
Trasa Przygodowa
Budowniczy Dorota Grześkowiak, Magdalena Ratkowska
Minuta startowa 75 (19:15)
Pogoda Kilka stopni na minusie, przenikliwy wiatr na otwartej przestrzeni, w lesie mniej odczuwalny. Sucho, miejscami pozostałości śniegu. Na niektórych drogach zamarznięte koleiny.

Start

Blisko Wejherowa, więc nie musieliśmy z Tomkiem szybko wyjeżdżać, nie planowaliśmy też noclegu w szkole. Byliśmy na miejscu kilkanaście minut przed naszym startem, więc był jeszcze czas na ostatnie przygotowania (latarki, kompasy itp.) i przywitanie znajomych. Tomek skorzystał z tego, że tym razem przyjechaliśmy moim autem i łyknął zawartość kieliszka od budowniczych. Nieświadomy, że znaczek na jego dnie będzie potrzebny do zadań, wyrzucił go, a potem musiał go ratować. Po tym drobnym incydencie mogliśmy już odebrać mapy, kartę startową oraz listę zadań mających doprowadzić do uwolnienia bogini Calypso za pomocą "talarów" (kto oglądał film Piraci z Karaibów: Na krańcu świata, ten wie, jak te talary mniej więcej wyglądały) i ruszać w rejs.

PK1- nawiedzony okręt

Pierwszy punkt znaleźliśmy względnie łatwo, mimo że zaraz za ostatnimi zabudowania Nowego Dworu Wejherowskiego zaskoczył nas dzik, mimo że z powodu drobnej niezgodności z Tomkiem co do przebytego dystansu dotarliśmy do niego trochę naokoło i mimo że musieliśmy do niego wrócić, aby spisany z lampionu kod uzupełnić kolorem kredki. Unoszący się nieopodal duch wskazał nam pierwszego "talara": małą, białą, cukierkową kuleczkę.

PK2 - list od Rzymian

Tu już wystarczyło iść wzdłuż drogi, pilnując dystansu, kierunku i skrzyżowań. Przydał się też przerysowany na kartę zadań znak z kieliszka - do odebrania właściwej koperty z listem spośród wiszących na płocie. W zakodowanym liście od Rzymian było matematyczne działanie zapisane rzymskimi cyframi. Czasem dobrze jest pamiętać takie rzeczy z podstawówki.

PK3 - peryskop

Dojście do trójki trochę nam zakłócił płot okalający teren bieszkowickiej jednostki wojskowej, nieoznaczonej na mapie, ale po prostu zamiast od północy, doszliśmy do niej (trójki, nie jednostki) od południowego zachodu. Kod był widoczny w peryskopie, do którego trzeba było się trochę schylić.

PK4 - góra to dół

W bliskiej okolicy Nowego Dworu Wejherowskiego są pewne nierówności terenu, które przy przy odrobinie dobrej woli można nazwać wzgórzami i dolinami, ale nie ma ich wiele. Aby trafić na większe przewyższenia, musielibyśmy wybrać się na którąś z dłuższych tras. Ale organizatorom udało się znaleźć wielką i głęboką (myślę, że około dwudziestu metrów od poziomu drogi, z której zeszliśmy) dziurę w ziemi, przekornie na mapach oznaczoną jako Góra Wczesna, a Dorota z Magdą - autorki obu tras Przygodowych - wykorzystały ją do zadania nawigacyjnego. Dwieście metrów na azymut sześćdziesiąt od dna Wczesnej znajduje się szczyt wzgórza. Prawie sześćdziesiąt metrów wyżej, po zboczu o dość zmiennym nachyleniu. I mieliśmy wziąć stamtąd kolejny "talar".

PK5 - szukamy mapy

Obracanej mapy Jacka Wróbla, rzecz jasna. Ale najpierw szukamy punktu. Ze wzgórza nad Wczesną decydujemy się na marsz wzdłuż przecinki, ale szybko ją gubimy. Trochę nas znosi. Trochę kręcimy się w miejscu, gdzie wydaje się nam (i kilku innym zespołom), że punkt powinien być. Znosi nas jeszcze trochę. Chcę iść na zachód, ale Tomek upiera się, żeby szukać dalej. Znosi nas tak bardzo, że nie jesteśmy pewni, gdzie właściwie było miejsce, gdzie chcieliśmy mieć lampion. Odnajdujemy się pół kilometra na wschód od właściwej lokalizacji, do której idziemy naokoło drogami, teraz już cały czas kontrolując kierunki, dystanse i teren. W końcu jesteśmy blisko i dalej szukamy. A kiedy już znaleźliśmy lampion, to omal nie omijamy obracanej mapy, z której trzeba odczytać hasło... Ale koniec końców, mimo dużej straty czasowej, punkt zaliczony.

PK6 - szczury na bagnach

Znów duża strata czasowa, a punkt chyba najbardziej dyskusyjny (forum Manewrów), nie tylko dla naszej trasy, bo był wspólny z innymi (na przykład zaawansowaną). Ja głosu nie zabieram, bo nasza nawigacja nie była w stu procentach precyzyjna. Powiem tylko, że czesaliśmy chyba ponad pół godziny, przeszliśmy bagno (na szczęście konkretnie zamarznięte) wzdłuż i wszerz, i nic nie znaleźliśmy. Tym razem uratował nas upór Tomka, bo kiedy ja się poddałem i chciałem iść dalej, on zaproponował, żeby iść wzdłuż brzegu mokradeł w stronę Borowa, a może znajdziemy. I rzeczywiście znaleźliśmy - najpierw woreczek z "talarami" (cukierkowe serduszka...), a dopiero potem, śledząc szczury i pająki, lampion.

PK7

Tu łatwo (do tego stopnia, że nie pamiętam zadania...), choć to kolejna górka do zdobycia. Od PK7 i PK8 wchodziliśmy na tereny, które znałem już trochę lepiej, z wędrówek czerwonym szlakiem, z rowerowych wycieczek samemu i z bratem, czy z Tułacza sprzed półtorej roku. Choć nie zawsze to pomagało...

PK8 - ambona i talary

Śledzenie drogi zaprowadziło nas do ambony, gdzie na lince umieszczono kolejne dwa worki z "talarami" i mapę (a właściwie opis dojścia) do skrzyni z kolejnymi. Opis prosty i łatwy do zapamiętania, tym bardziej, że podobnie jak na PK4 najpierw na mapie sprawdziłem, dokąd nas to zaprowadzi. W skrzynce był jedyna moneta z "talarów" (chociaż czekoladowa).

PK9 - ognisko i kraken

Szlak Wejherowski jak po sznurku zaprowadził nas na plażę nad Borowem, gdzie było nasz punkt stopczasu (drugi, dla dłuższych tras, był na Młynkach). Trochę zaskoczyła nas zalana i zamarznięta łąka, którą trzeba było ominąć, by dotrzeć do lampionu i ogniska. Było też jedno z ciekawszych zadań, polegające na odczytaniu listu z butelki (brawa dla organizatorów za cierpliwość przy pisaniu listów i pięczętowaniu butelek, a potem ich sprzątaniu). List prowadził na pole namiotowe, gdzie przy wiatach wisiały portrety postaci z Piratów z Karaibów, a przy nich skrzynki. Po ich zawartości trzeba było ocenić, kto lubi śledzie. Ich miłośnikiem okazał się Will Turner, ale uwagę i uśmiech przyciągała tabliczka przy ostatniej wiacie: KRAKENOWI KTOŚ UKRADŁ PUDEŁKO ALE ON NIE LUBI ŚLEDZI. Bo i po co zajmować się drobnicą, jak można pożerać całe okręty nadziewane piratami?

PK10 - powitanie dla Calypso

Po opuszczeniu ogniska przez dłuższą chwilę było nam dość zimno - różnica temperatur dała się odczuć. Trochę nas zaczął też spowalniać nieprzyjemny uraz Tomka, więc nieśpiesznie szliśmy w kierunku PK10. Pamiętałem, że w tej okolicy kiedyś z Karolem jakoś zgubiliśmy zakręt, więc próbowałem być czujny, ale niewiele to pomogło, i tak ominęliśmy właściwy łuk drogi, z którego trzeba było namierzać się na dziesiątkę. Po krótkim krążeniu cofnęliśmy się i zaatakowaliśmy we właściwym miejscu. Wzięliśmy punkt z zadaniem (napisanie powitalnej pieśni dla Calypso), ale bez "talarów". Wydało nam się to dziwne, ale tylko trochę. Mnie bardziej przeszkadzała nie do końca pasująca pozycja lampionu, ale sprawdziłem tylko jedno sąsiednie wzniesienie - czas nam się kurczył, a na zbyt szybkie tempo nie mogliśmy sobie pozwolić. To był nasz jedyny stowarzysz, co w połączeniu z brakiem "talara" (były przy właściwym lampionie) dało nam trzydzieści punktów karnych. A twórczością poetycką, podobnie jak na CieMnO, zajął się Tomek na 'przedostatniej' prostej pomiędzy PK12 a PK13.

PK11 - rozgwieżdżone drzewa

Wąska dolinka nieopodal skrzyżowania, dwa razy sprawdzona lokalizacja, ale jeszcze trochę potrwało, zanim wraz z inną drużyną dostrzegliśmy zawieszone na gałęziach gwiazdy-odblaski, które zaprowadziły nas do kolejnego worka z "talarami".

PK12 - lista zakupów

Zygzak przecinkami na zachód od Wyspowa, chyba najdokładniej przez nas kontrolowany nawigacyjnie przelot, a u celu zadanie polegające na spisaniu najważniejszego, podkreślonego towaru na liście zakupów. Tylko że... żaden nie był podkreślony. Ani przy właściwym lampionie, ani przy stowarzyszonym. Swoją drogą, to chyba był jedyny lampion-stowarzysz, który widzieliśmy (nie licząc tego przy PK10...).

PK13 - busola

Ostatni punkt, niedaleko drogi powrotnej do Nowego Dworu. Lokalizacja nie była może bardzo trudna, ale zaszliśmy od dziwnego kierunku i trochę krążyliśmy. Do ostatniego "talara" prowadziła busola, a właściwie zaznaczony na niebiesko (kolor Morza Karaibskiego w czasie burzy, czy jakoś podobnie...). Trzeba było jeszcze tylko zwrócić uwagę, żeby to był kolor niebieski na przymocowanej tarczy, a nie obracającej się gwieździe wiatrów.

Wynik

Tomek koniecznie chciał do bazy biec (mimo otarć...), ale ja wolałem iść spokojnie, dobrze wiedząc, że szkoła jest niedaleko i mamy spory zapas czasu. Chcąc nie chcąc, dostosował się do mojej szybkości. Karty startową i zadaniową oddaliśmy kilkanaście minut przed naszym limitem. Popełniliśmy jeden błąd (PK10) i brakowało nam jednego "talara". Trzydzieści punktów karnych to niby niedużo, ale ponieważ aż siedem drużyn trasę wyzerowało, to ostatecznie zajęliśmy dziesiąte miejsce (od wyników wstępnych zaszły drobne zmiany).
Trasa, mimo że na świeżo nie robiła aż takiego wrażenia, jak ta z CieMnO, to przy spokojniejszej ocenie była co najmniej równie wciągająca. Zadania były w większości dosyć ciekawe, fabularnie dopasowane, było kilka znanych mi już numerów, ale pojawiły się też nowe, ciekawe pomysły (np. wymacanie azymutu w skrzynce na PK4). Budownicze (budowniczowie? nie jestem pewien odmiany) całkiem kreatywnie wykorzystały też dostępny teren (znów PK4 i Góra Wczesna), ponieważ jednak tematem imprezy byli Piraci..., chętnie zobaczyłbym jakiś punkt nad jakimś jeziorem poza Borowem (choćby nad Wyspowem, bo Wygoda i Pałsznik to jednak rezerwat przyrody). Generalnie jednak byliśmy zadowoleni, a Tomek nawet stwierdził, że klimat nocnych marszy jest bardziej wciągający, a i z zadaniami lepiej się chodzi, niż tylko szukając lampionów. Przynajmniej w tym ostatnim się zgadzamy.

24 marca 2018

CieMnO w Oliwie

Nocne marsze na orientację nie są dla mnie niczym nowym. W końcu - nie licząc małego harcerskiego InO na naszej Kalwarii - zaczynałem od Darżluba w Kartuzach, a potem powiększałem swoje doświadczenie o kolejne imprezy, wędrując sam lub w towarzystwie na trasach różnej trudności, ale właściwie zawsze długodystansowych i na pełnej mapie. Nocne InO z krótkimi i modyfikowanymi trasami jakoś do tej pory nigdy nie pasowało mi pod względem terminu. I tak póki co jeszcze przez jakiś czas pozostanie, bo w organizowanym w ubiegłą sobotę CieMnO 4 znów pasowała mi tylko pora południowa, a i wybrana trasa nie była zbytnio modyfikowana. Ale nie szkodzi, bo i tak była to bardzo ciekawa trasa. Już dojście na start dostarczyło wyzwań - przebicie się przez spiętrowane drewno nie było może trudne, ale też nie był to spacerek.



Stromy początek

Organizowane przez Morenka Team CieMnO to mój trzeci z rzędu wspólny start z Tomkiem, a jednocześnie pierwszy z klasyfikacją. Zgodnie zdecydowaliśmy się na trasę przygodowo-zadaniową. Aura nam sprzyjała - było zimno, ale dosyć pogodnie. Mieliśmy jedną z pierwszych minut startowych: wyruszyliśmy o 12:04. Przed nami według listy były tylko dwie drużyny, a w praktyce jedna: Mikołaj z Grzegorzem, którzy zresztą z nami dojeżdżali i których najczęściej spotykaliśmy w terenie.
Z racji charakteru trasy oprócz znajdowania lampionów wykonywaliśmy zadania, za których brak dostawało się punkty karne: dziesięć (zwykłe zadania) lub pięćdziesiąt (zadanie główne polegające na ułożeniu piosenki z wykorzystaniem czterech umieszczonych na trasie słówek. Ekipa Morenki na stronie imprezy zapowiedziała, że przyda się wiedza z dziedziny muzyki, co budziło automatyczne skojarzenia z teleturniejem Jaka to melodia, zresztą częściowo słuszne.
Mapa też była w pewien sposób związana z muzyką: sformatowano ją do rozmiaru okładki płyty CD i w pudełku od takiej płyty ją dostaliśmy. Pierwsza strona była tytułowa, ostatnia zawierała opisy punktów i zadań, a dwie wewnętrzne stanowiły właściwą mapę.
Pierwszy punkt był niedaleko startu. Towarzyszyło mu zadanie polegające na nazwaniu przedmiotu, którym był walkman (choć uznawano też odpowiedzi pokrewne, np. radio - młodsi uczestnicy nie mieli często okazji widzieć takiego sprzętu w użyciu).
Na PK2 było już bardziej pod górę, i to dosłownie. Musieliśmy przejść obok startu, który umiejscowiono w starym wyrobisku żwirowni otoczonym urwistymi zboczami. Tomek niemal od razu zaczął się wspinać po jednym z nich, mimo sugestii organizatorów, by korzystać z łagodniejszych wyjść z kotliny. Budził tym zdziwienie, ale na pewno został zapamiętany. Zresztą łagodniejsze podejście, z którego ja skorzystałem, nie było dużo lepsze, bo różnica wysokości między kotliną a szczytem z dwójką wynosiła prawie czterdzieści metrów.Spotkaliśmy się przy punkcie, spisaliśmy kod, zapamiętaliśmy pierwsze słowo i szliśmy dalej .
Do trójki prowadził Tomek. Były odcinki gdzie trochę truchtaliśmy, zwłaszcza że dla odmiany trasa prowadziła teraz w dół. Ze znalezieniem punktu nie było trudności, choć w dwóch miejscach miałem wątpliwości (tym razem niesłuszne) co do wybranej przez Tomka drogi.



Pierwszy błąd

PK4 to nasz pierwszy błąd: uznaliśmy, że dolny lampion jest tym prawidłowym, tym bardziej że było przy nim dwa zadania (wymagające znajomości polskich raperów), a nam średnio chciało się wspinać. Ale jak się okazało, sprytny budowniczy niespodziewanie dla nas dał zadania również przy punktach stowarzyszonych. Kosztowało nas to dwadzieścia pięć punktów karnych za PS-a, ale za to rozwiązane przez Tomka zadanie zaliczyliśmy. Zadanie przy powieszonym nieco wyżej prawidłowym lampionie dotyczyło z kolei rozpoznawania znanych kompozytorów.
Piątka to kolejna różnica zdań między mną a Tomkiem. Nie zgadzaliśmy się co do wyboru górki, na której powinniśmy jej szukać, w związku z tym weszliśmy na dwa sąsiednie garby. I choć z początku byliśmy na tyle blisko, by ciągle się widzieć i słyszeć, to niezauważenie oddaliliśmy się od siebie. Ale udało nam się odnaleźć punkt i siebie nawzajem. Na punkcie było następne zadanie: uformowana w kształt płyty CD układanka ujawniająca położenie PK14. Co prawda zgubiłem jeden z czterech elementów, ale nie był on niezbędny do prawidłowej lokalizacji celu, tym bardziej że i tak znajdował się on w pustym środku "płyty".

Dolina Radości

Kilka kolejnych punktów znajdowało się wzdłuż oliwskiej Doliny Radości. Najpierw PK6 w turystycznej wiacie, z płytą winylową w charakterze przedmiotu do rozpoznania. Potem na moście czy raczej na jazie PK7 z instrumentami przydatnymi przy zadaniu głównym (mój półtoraroczny syn ucieszył się z kolejnego źródła irytujących dźwięków, żona mniej). Następnie PK8 na szczycie góry ponad doliną. Kiedy już się do niego wspięliśmy, stwierdzając tym samym swoją wyższość nad himalaistami spod K2, stanęliśmy w obliczu wyzwania najbardziej na trasie przypominającego teleturniej pana Janowskiego, czyli rozpoznania dwóch piosenek. Pierwsza miała być ustawiona jako czasoumilacz czy inne granie na czekanie pod podanym numerem telefonu. Niestety operator telekomunikacyjny nie wyrobił się z uruchomieniem usługi i zamiast Stayin' Alive w wykonaniu Bee Gees słyszalny był tylko sygnał. Druga piosenka była ustawiona jako dzwonek w przymocowanym do pobliskiego pniaka telefonie, do którego przypisany był wspomniany numer. Tomek trafnie rozpoznał ją jako utwór grupy 'The Offspring' i było to wystarczające.
Ostatnim punktem w Dolinie Radości była dziewiątka. Jej okolice nie zmieściły się na głównej mapie i umieszczone na stronie z zadaniami w pomniejszonej skali. Tu wzięliśmy drugiego stowarzysza w okolicznościach niemal identycznych z PK4, ale przynajmniej drugie słówko do piosenki się zgadzało.


Wężowa Dolina

Od kilku punktów kontrolnych ja przejąłem prowadzenie od Tomka i podobnie było przy trzech kolejnych umieszczonych w Wężowej Dolinie i jej okolicy. PK10 był otoczony stowarzyszami, ale prawidłowy lampion wybrałem bez większego wahania. PK11 to przede wszystkim trzecie słowo do piosenki. Przy PK12 trzeba było się już trochę bardziej rozejrzeć, ale też nie było przesadnie trudno.


Znów pod górę

Dwunastka właściwie była już w połowie drogi na grzbiet wzgórza, na szczęście nachylenie było tu jeszcze dosyć łagodne. PK13 wisiał już po drugiej stronie wzgórza, w wąwozie będącym zaczątkiem doliny. Dołączone do niego zadanie znów mogło sprawić problem uczestnikom nieco młodszym lub niezbyt zorientowanym w muzyce. Polegało na podaniu czterech zespołów, które wydały płyty z okładkami umieszczonymi pod lampionem (lub tytuły tych płyt). My z Tomkiem dość łatwo rozpoznaliśmy te zespoły - jakby nie patrzeć, była to klasyka światowej i polskiej muzyki (choć w przypadku Lady Pank były drużyny, które wpisywały Rolling Stonesów).
Ujawniona przez układankę z PK5 lokalizacja czternastki okazała się być szczytem góry Głowicy. Po spisaniu tego lampionu i ostatniego, czwartego słowa został nam już tylko jeden punkt do znalezienia. Nie pamiętam, czy zadaniową piosenkę układaliśmy już wtedy, czy na szybko przy starcie, ale zestaw obowiązkowych słówek był dość nietypowy: 'brokuły', 'allegro', 'stresik' i 'ukulele'. Nasza była raczej przeciętna, ale dwie, które słyszeliśmy na mecie, były całkiem niezłe. Jestem pełen podziwu dla ludzi, którzy potrafią takie małe cuda wymyślić na poczekaniu.

Wieża radości, wieża samotności

Ostatni punkt połączony był z poleceniem podania tytułu piosenki zespołu Sztywny Pal Azji, która kojarzyłaby się nam z tą lokalizacją - a ponieważ jest to wieża widokowa, którą kojarzę z innych map, to Wieża radości nasuwała mi się już od momentu, gdy przeczytałem zadania. Gdybyśmy jeszcze od początku poszli z Głowicy właściwym grzbietem i nie musieli schodzić w dolinę i trzeci raz wspinać na czterdziestometrową górę, to już byłoby całkiem fajnie. Na szczęście przynajmniej zejście do mety było z górki.
Trasa może nie była bardzo trudna, ale za to urozmaicona terenowo. Zobaczyliśmy parę ciekawych miejsc, w tym dwa niezłe z widokiem na Oliwę. Poza tym zadania konsekwentnie trzymały się tematu przewodniego jednocześnie przy tym nie nudząc. Mapa też była ciekawie przygotowana. Krótko mówiąc, warto było przyjechać do Oliwy i wziąć w tym udział. W przyszłym roku chętnie bym to powtórzył. Jedynie naszego wyniku trochę żal, ale może przez to na przyszłość będziemy dokładniejsi.


08 marca 2018

Pętla szlakami rowerowymi Nordy (2): Swarzewo - Krokowa

Opis pierwszej części pętli zakończyłem docierając z Karolem do zasadniczego celu naszej wyprawy, to jest do początku trasy rowerowej wybudowanej na nasypie dawnej linii kolejowej z Pucka do Krokowej. Od lat była ona nieczynna na odcinku od Swarzewa, czyli na większości swojej długości, a trzeba powiedzieć, że była to linia z historią dłuższą od tej, którą można dojechać do Helu. Okazała się jednak nie być wystarczająco atrakcyjna dla mieszkańców i turystów, skutkiem czego było jej rozebranie. Na jej trasie w 2011r. wybudowano asfaltową ścieżkę rowerową. Przyciąga ona dosyć dużo amatorów turystyki rowerowej, w tym rodzin z dziećmi, szczególnie przy ładnej pogodzie.


20 lutego 2018

Ścieżki i chaszcze lasów wokół Gołębiewa

Po kilku tygodniach przerwy pojechaliśmy z Tomkiem na kolejny trening Z mapą do lasu. Tym razem bazą było Gołębiewo, a właściwie parking położony koło tej znajdującej się w administracyjnych granicach Gdyni śródleśnej osady. Jej lokalizacja jest o tyle nietypowa, że od reszty Gdyni oddzielona jest trójmiejską obwodnicą, najłatwiejszy dojazd do niej prowadzi przez gdańską ulicę Spacerową, a większość lasów w jej pobliżu należy do Sopotu. Prywatnie to miejsce kojarzy mi się najbardziej z nieco pechowym udziałem w MnO Do Źródełka, gdzie dwa lata temu padły mi styki w ręcznej latarce, a słaba czołówka ledwo pozwoliła mi wrócić na metę. O szukaniu punktów raczej nie mogło wtedy być mowy.


08 lutego 2018

Pętla szlakami rowerowymi Nordy (1): Wejherowo - Swarzewo

W połowie września udało mi się pojechać na dłuższą trasę rowerową. Cel zaproponował mój młodszy brat, który chciał przejechać ścieżką rowerową zbudowaną na dawnej linii kolejowej ze Swarzewa do Krokowy. Od propozycji do realizacji minęło trochę czasu - jakoś nie udawało nam się zgrać, zwłaszcza u mnie weekendy były dość nabite planami, ale w końcu trafił się nam i termin, i pogoda: w przyjemny sobotni poranek szesnastego września wyjechaliśmy z Wejherowa.
Minąwszy Wzgórze Ojca Grzegorza i Kąpino Dolne wjechaliśmy w Puszczę Darżlubską i ruszyliśmy w stronę Pucka. Karol prowadził drogami, które częściowo znałem, a częściowo były dla mnie nowe. Trasę dobierał tak, aby podjazdy (nieuniknione między Wejherowem a Puckiem) nie były zbytnio strome i przeszkadzały nam przesadnie w jeździe. Kawałek za Suchym Stawem skręciliśmy w lewo, przekroczyliśmy Gizdepkę i omijając Rekowo, dotarliśmy do Sławutowa. Ten odcinek był dla mnie nowy i całkiem mi się podobał - był całkiem uroczy i pojawiło się na nim kilka ciekawych obiektów. Pewnie jeszcze będę tam jeździł i wtedy opiszę go dokładniej.


31 stycznia 2018

Ścieżki i chaszcze Wielkiego Kacka

21 stycznia brałem udział w kolejnym treningu Z mapą do lasu. Tym razem towarzyszył mi Tomek, który miał już pewne doświadczenie w biegach na orientację, biorąc w nich udział w czasie służby w wojsku. Tym razem jednak wspólnie zdecydowaliśmy o marszowym czy nawet spacerowym tempie.
Ten trening odbywał się w lasach Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego na obrzeżach gdyńskiej dzielnicy Wielki Kack, a start i meta znajdowały się w okolicy przejścia pod linią kolejową do Kościerzyny. Pogoda była w sam raz na taki spacer - nie padało, nie wiało, był lekki mróz, ale nie aż taki, żeby trzeba było się grubo ubrać, zwłaszcza przy ciągłym ruchu. Leżący wszędzie śnieg urozmaicał marsz, jednocześnie utrudniając i ułatwiając nawigację, a także dostarczając wrażeń estetycznych.

16 stycznia 2018

Ścieżki w sieci (1)

Już od dawna planowałem pisanie o co ciekawszych stronach czy blogach, na które trafiłem, ale brakowało na to czasu, zresztą podobnie jak na inne pomysły na wpisy. Raz zdarzyło się, że zmotywowany "nagrodą" Liebstera opisałem kilka blogów, z których część była związana z bliższymi lub dalszymi podróżami. Na podstronach Leśnych Dróg, widocznych pod tytułem, miała być cała kolekcja różnych linków. Jak do tej pory, niezbyt się to udawało. Pora to zmienić. Tym postem zaczynam nową serię, oby jak najbardziej regularną. Na początek trzy blogi związane z imprezami na orientację i jeden bardziej krajoznawczy.

05 stycznia 2018

Od pewnego czasu dokucza mi kolano - zresztą chyba już o tym wspominałem, chyba najczęściej przy okazji rowerowych rajdów w Leśniewie. Zaczęło się od drobnego wypadku przy zsiadaniu z roweru. Nie wykryto nic poza osłabieniem chrząstki i niewielkim przesunięciem rzepki. Ortopedzi skupili się na zapisywaniu tabletek i fizykoterapii. Efekty może jakieś były, ale trudno ocenić, na ile była to kwestia skuteczności zalecanych środków. Najlepiej chyba się czułem praktykując ćwiczenia zalecone przez fizjoterapeutę (po nieco dokładniejszym badaniu, niż u funduszowego ortopedy), a także schodząc nieco z wagą (co też zalecił wspomniany fizjoterapeuta).
Mając to na uwadze, postanowiłem w końcu zacząć trochę bardziej się zdyscyplinować i wrócić do ćwiczeń oraz zrzucania wagi. Piszę o tym tutaj, bo wiem, że może to pozytywnie wpłynąć na motywację i samodyscyplinę. Nie traktuję tego jak postanowienia noworocznego, choć czas po Bożym Narodzeniu i po Sylwestrze z pewnością sprzyja takim decyzjom.