19 lipca 2015

Droga z Helu do Wejherowa

Zaczęły się wakacje i imprez na orientację na Wybrzeżu w najbliższym czasie będzie trochę mniej. Uznałem więc, że będę miał więcej czasu na realizację wiosenno-letnich planów. W ostatnią weekend czerwca było co prawda kilka InO do wyboru, jednak ja zdecydowałem się nie brać w żadnej udziału, a zamiast tego zrealizować planowany od pewnego czasu przejazd rowerem z Helu do Wejherowa. Wstępne prognozy pogody podtrzymywały mnie w tym zamiarze. Późniejsze nie były aż tak sprzyjające, ale nie były też jakoś szczególnie złe.
Niedzielny poranek był deszczowy. Nie była to przesadnie duża ulewa, ale wciąż dosyć mocny deszcz. W związku z tym do Redy chciałem pojechać kolejką, ale nie wyrobiłem się z wyjściem z domu i już na samym początku wyprawy zmokłem. Co prawda w pociągu trochę przeschnąłem, ale nie do końca. Na szczęście przed ósmą w Helu już nie padało i przez całą trasę towarzyszyła mi już ładna, przeważnie słoneczna pogoda.

Hel

Ładna i przeważnie słoneczna, ale kiedy wysiadłem w Helu z pociągu, to aż szczękałem zębami z zimna. Pewnie była to tylko spóźniona reakcja na deszcze w drodze do Redy, ale i tak musiałem założyć nie całkiem jeszcze suchą bluzę, dopóki nie zrobiło się nieco cieplej. Nie pojechałem od razu ścieżką rowerową w kierunku Jastarni, ale zdecydowałem się najpierw objechać trochę "początek Polski". Byłem na falochronie helskiego portu, obecnie pełniącego chyba bardziej funkcje mariny jachtowej niż przystani rybackiej. W porcie stał m.in. jeden z najbardziej znanych polskich żaglowców, "Pogoria".
Odwiedziłem też oczywiście helski cypel, gdzie zaskoczyła mnie kładka otaczająca jedną z chronionych wydm, przy której ustawiono tablice edukacyjne dotyczące przyrody ożywionej i nieożywionej na tym obszarze. Zrobiłem też kilka zdjęć przeciwległych wybrzeży Zatoki Gdańskiej, głównie Gdyni. Trochę liczyłem na dostrzeżenie masztu RTCN Chwaszczyno (widocznego przecież z Rzucewa) przy pomocy pięknej nowej lornetki, ale wiszące jeszcze nad Gdynią chmury niestety to uniemożliwiły.
Oczywiście, kiedy mówimy o Helu, nie możemy zapomnieć o jego militarnej przeszłości. Jest tu mnóstwo pozostałości po umocnieniach polskich przed- i powojennych, a także niemieckich z okresu okupacji. Chyba najbardziej znane i najbardziej charakterystyczne są pozostałości po ciężkiej baterii obrony wybrzeża "Schleswig-Holstein", nazwanej tak z powodu wykorzystania w niej ciężkich dział z tego pancernika. Jej obiekty są obecnie pod zarządem Muzeum Obrony Wybrzeża i jego oddziałów. Muzeum ciągle się rozwija i w jednym z obiektów otworzyło nawet oddział etnograficzny. Ponieważ jednak godzina była wczesna i wszystko było zamknięte, nie oglądałem tych razem tych miejsc. Zresztą nie miałem chęci zostawiać roweru, a w części obiektów i tak już byłem, w niektórych nawet przed otwarciem Muzeum. Wizyta w niezagospodarowanym centrum kierowania ogniem z pewnością zostanie mi w pamięci na długo. Poza tym z pewnością jeszcze tu wrócę w celu obejrzenia tych i innych obiektów, a wtedy będzie i adekwatny wpis, i więcej zdjęć.

Ścieżka rowerowa przez Mierzeję

Półwyspowa ścieżka zaczyna zaraz przy helskim dworcu kolejowym. Z początku ma formę kostki brukowej, później chodnika. Jednak większość to przemieszane fragmenty szutrowe, żwirowe i betonowe, przy czym te ostatnie chyba są najgorsze, bo przeważnie nierówne i popękane. Ścieżka prowadzi falami, przypominając, że ta część Mierzei jest pokryta nierównymi wydmami. Jadąc nią, nie da się zapomnieć o helskich militariach - już na samym początku mijamy Muzeum Obrony Wybrzeża, a nieco dalej przy ścieżce ustawiono obudowę po bombie. Trochę wyglądała na przekształconą w ławkę, choć nie dam głowy, że taki był jej cel.
Praktycznie do samej Juraty ścieżka wiedzie przez las, głównie sosnowy, ze względu na piaszczyste gleby. Co jakiś czas ustawiono przy niej tablice edukacyjne mówiące o charakterze lasu i żyjących w nim zwierząt. Niektóre wspominają również o strukturze zarządzania lasami, np. o podziale nadleśnictwa Wejherowo na leśnictwa, w tym leśnictwo Jastarnia, mające w opiece helskie lasy.
Rowerzystów na tym pierwszym odcinku wielu nie spotkałem, ale dało się zauważyć podział na dwie grupy. Jedna jeździła ścieżką, a druga - wyraźnie bardziej obładowana, z bagażnikami z sakwami preferowała jezdnię biegnącej obok drogi wojewódzkiej.

Jurata i Jastarnia

Zbliżającą się Juratę zwiastowały kolejne ośrodki wypoczynkowe nieopodal drogi, poprzedzone oczywiście prezydencką rezydencją wakacyjną. Niestety, w samym kurorcie jakoś zgubiłem ścieżkę, albo przeoczyłem jakiś zakręt. Pewien kawałek jechałem więc jezdnią, aż do czegoś, co można byłoby nazwać osią urbanizacyjną tego osiedla, czyli do głównego deptaku. Na deptaku był zakaz jazdy rowerem, podobnie jak na molo stanowiącym jego przedłużenie, ale chyba tylko ja zwróciłem na to uwagę, inni rowerzyści beztrosko jeździli. Na szczęście pora względnie wczesna, to i spacerowiczów nie było przesadnie dużo. Co bardziej mi na molo przeszkadzało, to chmary muszek najwidoczniej typowych dla zatoki, bo co jakiś odcinek pojawiały się odtąd praktycznie aż do Swarzewa.
W pewnej odległości od mola z wody wystaje klockowaty obiekt, a nieco dalej w kierunku Helu następny. Są to kolejne zabytki militarystycznej strony historii Mierzei, a konkretnie pozostałości punktów obserwacyjnych niemieckiego poligonu torpedowego z czasów drugiej wojny światowej. Bardziej znanymi obiektami tego poligonu są zrujnowana torpedownia niedaleko gdyńskich Babich Dołów i druga, używana do dziś przez Marynarkę Wojenną i komandosów z Formozy, naprzeciw portu wojennego na Oksywiu.
Na początku mola znalazłem ścieżkę rowerową prowadzącą w obie strony brzegiem Zatoki Puckiej. To ciekawe, bo na wszystkich dostępnych mi mapach prowadzi ona wzdłuż głównej drogi lub nie ma jej wcale, jak na planie na stronie internetowej Jastarni, której administracyjną częścią jest Jurata. Tą ścieżką pojechałem w kierunku właśnie Jastarni. Zaraz za zabudowaniami Juraty ścieżka z ładnej kostki zamieniła się w wykładaną płytami drogowymi, która była umiarkowanie wygodna ze względu na uskok co trzy metry. W porównaniu jednak z nieco dalszym i na szczęście krótszym odcinkiem z płyt Jumbo i tak było nieźle - trudno omijać w nich dziury stanowiące ich cechę charakterystyczną i zapewne jedną z przyczyn ich stosunkowo niskiej ceny, co niestety przekłada się na zauważalny ostatnio w wielu gminach (również w Wejherowie) trend wykładania nimi dróg i ulic. Dla kierującego samochodem nie jest to zapewne wielka różnica, ale rowerzysta musi albo jechać wąskim paskiem między otworami, albo go nieźle wytrzęsie... Chociaż pewną opcją jest też wyposażenie roweru w amortyzatory lub inne urządzenia minimalizujące wstrząsy.
W samej Jastarni ścieżka jest już równiejsza, z niefazowanej kostki i prowadzi wzdłuż tamtejszej głównej ulicy Mickiewicza. Po drodze mija m. in. port i Torfowe Kłyle - pozostałości wyrobisk torfowych ze ścieżką przyrodniczą. Już przy wylocie na Kuźnicę jest lądowisko, gdzie można wynająć samolot na lot widokowy, a także kolejne zabytki militarne po Ośrodku Oporu Jastarnia, obecnie będące częścią skansenu fortyfikacji. W jednym ze schronów, podobnie jak w Helu, zorganizowano muzeum.

Ścieżka rowerowa przez Mierzeję

Za Jastarnią ścieżka z kostki przez długi odcinek wiodła południowym brzegiem Mierzei, pomiędzy wodami Małego Morza, a odgrodzoną krzewami szosą. Widoczne już z mola w Juracie swarzewskie wiatraki z każdym kilometrem coraz bardziej wyrastały nad horyzontem. Dało się też zauważyć coraz więcej windsurfingowców. Z ciekawszych miejsc na tym odcinku wspomnę przede wszystkim miejsce postojowe dla rowerzystów, z którego pstryknąłem kilka fotek (Śródmieścia Gdyni już nie dojrzałem, ale za to widoczny stał się komin chylońskiej elektrociepłowni), i kolejną ścieżkę przyrodniczą, tym razem poświęconą "Uroczysku Każa".
Im bliżej było Władysławowa, tym więcej było zabudowań, przede wszystkim różnych ośrodków wypoczynkowych i szkółek windsurfingowych. Zajmują one większość wybrzeża w Chałupach, wydaje mi się, że znaczne więcej, niż w innych rejonach Półwyspu Helskiego.

Władysławowo i Swarzewo

O Władysławowie nie mam wiele do powiedzenia, jako że przejechałem jego wschodnimi obrzeżami, ścieżką rowerową pomiędzy ulicą Bohaterów Kaszubskich, a rezerwatem przyrody Słone Łąk, cały czas w towarzystwie mniejszych lub większych chmar muszek.
Swarzewo, znane na Kaszubach sanktuarium Maryjne, w mojej pamięci tym razem zapisało się przede wszystkim ciężkim podjazdem znad brzegu w kierunku kościoła ulicą Rybacką.

Ścieżka rowerowa do Krokowy

Dalej miałem w planie podróż ścieżką rowerową niedawno wybudowaną w miejsce dawnej linii kolejowej Swarzewo-Krokowa. Ale najpierw musiałem znaleźć jej początek, co nie od razu się udało - przeoczyłem go jadąc drogą 216 i musiałem wracać się prawie kilometr do znajdującej się pomiędzy Gnieżdżewem a Swarzewem stacji kolejowej, gdzie ścieżka się zaczyna.
Jest to bardzo ciekawie pomyślana trasa. Na każdym z dawnych przystanków kolejowych postawiono tablicę informującą o przebiegu ścieżki, a także o potencjalnych atrakcjach turystycznych w miejscowościach, przez które przebiega. Sam szlak wykonany jest ze stosunkowo dobrego asfaltu (przynajmniej jeśli porównywać go z wejherowską drogą dla rowerów wzdłuż ul. Sucharskiego), może nie jest specjalnie szeroki, ale dwa rowery miną się spokojnie. Ciekawym widokiem jest widok krawędzi porośniętego trawą peronu nad takim asfalcikiem.
Otoczenie trasy nie jest też przesadnie monotonne. Oczywiście przeważają pola, ale zdarzają się też odcinki leśne i oczywiście zabudowania wsi. Na początku towarzyszą ścieżce też wieże elektrowni wiatrowych. Ogólnie bardzo przyjemna trasa i z pewnością będę chciał tu za jakiś czas wrócić i przejechać ją w całości - tym razem po minięciu Łebcza i Starzyńskiego Dworu w Radoszewie opuściłem ją i skierowałem się na południe.

Pętla Szarych Mnichów i Mechowo

W Radoszewie zjechałem na szlak rowerowy nazywany Pętlą Szarych Mnichów, łączący Jastrzębią Górę z Mechowem i przedstawiający po drodze zabytki związane z cystersami, czyli właśnie tymi Szarymi Mnichami. Na Pomorzu ich główną siedzibą było opactwo w Oliwie, obecnie stanowiące siedzibę gdańskiego metropolity. Na przestrzeni dziejów od różnych władców otrzymywali oni ziemie na Kaszubach, gdzie rzecz jasna budowali obiekty zarówno sakralne, jak gospodarcze, przy czym oczywiście tych pierwszych zachowało się więcej. Na odcinku, którym jechałem, jedynym pocysterskim zabytkiem był barokowy kościół w Mechowie, zbudowany w XVIIIw. z tzw. muru pruskiego z fundacji jednego z oliwskich opatów. Sam szlak jednak jest słabo oznakowany, a przynajmniej nie tak dobrze, jak się spodziewałem i jak są inne szlaki rowerowe w okolicy.
Chyba bardziej znaną atrakcją Mechowa są jednak unikatowe na Pomorzu groty. Wstęp do nich jest jednak płatny (choć niedrogi), a dodatkowo ograniczony do przedniej części, gdyż tylna jest zagrożona zawałami.

Szlak WTC i Puszcza Darżlubska poza szlakiem

Przedłużeniem szlaku Szarych Mnichów w kierunku Wejherowa jest Szlak WTC, od Wejherowskiego Towarzystwa Cyklistów. Ten szlak jest zdecydowanie lepiej oznakowany, a na dodatek niektóre jego fragmenty kojarzę z innych wypraw rowerem czy pieszych wędrówek. Nie uchroniło mnie to jednak przed zgubieniem w pewnym momencie drogi, i gdyby nie to, że nie zgadzały mi się strony świata (i skręciłem bardziej na zachód), to wylądowałbym w Rekowie. A tak trafiłem w okolice również znanego mi skądinąd Suchego Stawu i dopiero tam zorientowałem się w tym, jak bardzo zboczyłem z zamierzonej trasy. Szlak WTC pozostaje więc również do przejechania w przyszłości, razem ze szlakiem Szarych Mnichów.
Znad Stawu znów do Wejherowa jechałem trochę kombinowaną trasą i znów nieco inną od zamierzonej, choć tym razem nie zboczyłem aż tak bardzo. Pytanie, czy to kwestia niezbyt dokładnej i niekoniecznie aktualnej mapy, czy znów mojego braku czujności i orientacji według słońca?
Na zakończenie zapis trasy z navime i widok na Suchy Staw, który uczestnicy kwietniowego Rajdu Rowerowego w Leśniewie być może kojarzą jako umiejscowienie PK 4 na trasie 40km. A skoro mowa o Leśniewie, to już 16 sierpnia kolejna edycja, w której również mam zamiar wziąć udział, tym razem w duecie z Robertem. Jak stwierdził, odkąd po Manewrach startujemy osobno, nie możemy nic wygrać... I chyba coś w tym jest. Tymczasem życzę mu powodzenia w pieszej pięćdziesiątce na Pazurze Gryfa, na którą się nie zdecydowałem.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz